Senat przegłosował dziś ustawę o nasiennictwie (teraz czeka już tylko na podpis prezydenta), która w ostatnim czasie wywołuje tyle emocji i dyskusji. Czy to dobrze czy źle? Nie mam wątpliwości, że dobrze. Ustawa dostosowuje bowiem polskie prawo do europejskiego, również pod tym względem, że umożliwia wpisanie do rejestru roślin uprawnych odmian genetycznie zmodyfikowanych (za brak tych przepisów groziły Polsce wysokie kary finansowe). Ale tylko takich roślin GMO, które zostały dopuszczone do upraw na terenie Unii Europejskiej.
Chodzi póki co o dwie odmiany: kukurydzę MON810 firmy Monsanto oraz ziemniak Amflora firmy BASF. Kukurydzę tę nasi rolnicy uprawiają zresztą od kilku lat, tyle że do tej pory kupowali nasiona np. w Niemczech lub Czechach (całkowicie legalnie). Ustawa daje zaś polskiemu rządowi możliwość, na drodze rozporządzenia, zakazania upraw konkretnych odmian GMO (oczywiście, jeśli będzie miał do tego podstawy).
Czy w takim razie nowa ustawa otwiera nasz rynek na żywność GMO, jak krzyczeli niektórzy przeciwnicy tego typu roślin? Oczywiście nie, ponieważ nasz rynek już jest dawno otwarty. Można więc do Polski importować kilkadziesiąt odmian roślin GMO (np. soję czy buraka cukrowego), na których sprowadzanie (ale nie uprawę!) dała zielone światło Unia Europejska (głównie na podstawie analiz wykonanych przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności EFSA).
Mimo to w Warszawie oglądaliśmy ostatnio dwie niezbyt liczne demonstracje przeciwników ustawy o nasiennictwie. Stały się one głośne przede wszystkim za sprawą udziału naszych celebrytów, głównie zaś ucharakteryzowanej jak w kiepskim horrorze,