Oto prywatna firma postanowiła przedsięwziąć działalność usługową i znajdować pracę bezrobotnym. Ponieważ sprawa bezrobocia jest palącym problemem, więc samorządy i rząd bardzo się tą propozycją zainteresowały. Ogłoszono, że znajdą się pieniądze na dofinansowanie tych, którzy z braku innych zajęć poszukają zajęć dla innych. Można by spytać, dlaczego przez tyle lat nikt na to nie wpadł. Odpowiedź jest prosta – najpierw powstawały w strukturach władz terenowych urzędy pracy. Przydzielono im lokale i parkingi, zatrudniono urzędników, kierowników, dyrektorów, faksy, internety, gabinety, komitety doradcze i naprawcze itp., ale niestety – urzędy pracy rosły i krzepły, a bezrobocie, okazało się, też rosło.
I wtedy ktoś – plotka głosi, że nie wiadomo kto, ale z pewnością nie Michał Boni – wyliczył, że gdyby skasować Ministerstwo Pracy oraz wszystkie jego terenowe agendy, to bezrobocie w Polsce w pół roku spadłoby do zera. Na to jednak rząd pozwolić sobie nie może, bo jednym z jego głównych zadań jest ograniczanie strukturalnego bezrobocia. Specjalni agenci (także ci z nagimi torsami) ruszyli więc w Polskę, by znaleźć tego, kto wpadł na ten antyrządowy pomysł. Skończyło się na utworzeniu ministerstwa szyfryzacji, którym w nagrodę kieruje teraz utajniony sam przed sobą Michał Boni. Na wszelki wypadek, aby zatrzeć ślady, ogłosił utworzenie Towarzystwa Miłośników Tępienia Nienawiści.
Wracam do bezrobocia. A co będzie, jeśli rząd tanimi kredytami i ulgami podatkowymi doprowadzi do tego, że – powiedzmy – 300 tys. bezrobotnych założy małe, choćby trzyosobowe, firmy poszukujące pracy dla innych?