W odróżnieniu od listopadowego pochodu, którego animatorami były środowiska prawicy narodowej, odwołujące się do spuścizny przedwojennej endecji, marsz grudniowy ma szerszą formułę ideową, choć zdecydowanie węższą politycznie, bo jest jednoznacznie i wyraźnie jednopartyjny – pisowski. Narodowcy zostali wręcz z marszu wyproszeni pod pretekstem uniknięcia zadym. A Solidarność, jak oświadczył jej przewodniczący, sama się wypisała, choć Piotr Duda „trzyma kciuki i kibicuje PiS”.
Obydwa marsze, listopadowy i grudniowy, łączy wspólna myśl, że dzisiejsza Polska jest nie do końca niepodległa, a na pewno pod obecnymi rządami jej suwerenność i podmiotowość są zagrożone. Z tym że 11 listopada narodowcy za patrona walki o odzyskanie pełnej wolności dla Polaków wzięli sobie Romana Dmowskiego, a Jarosław Kaczyński próbuje umieścić swój „czyn niepodległościowy” w kontekście PRL. Stąd wybranie dnia 13 grudnia, 31 rocznicy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego.
Kaczyński wyłącznym tropem Dmowskiego i endecji iść nie zamierza, zwłaszcza że manifestacja narodowców była wymierzona także w jego polityczne plany i interesy, a szczególnie w zazdrośnie strzeżony „monopol na prawicy”. Stąd nowy manewr: próba połączenia jednym ściegiem historii walki o niepodległość, zmagań z totalitaryzmem komunistycznym oraz dzisiejszej walki prowadzonej z rządzącą formacją Donalda Tuska. Zamiast kłócić się o Piłsudskiego i Dmowskiego – w końcu niełatwo byłoby w ten spór wplątać jakoś Platformę Obywatelską – lepiej podpiąć ją pod niedawne jeszcze praktyki reżimu komunistycznego. Tym bardziej że stałym elementem polityki historycznej PiS jest teza, że podczas Okrągłego Stołu, a już szczególnie po nim, nie dokonano przecięcia pępowiny z przeszłością.