Media osiągnęły już wielką biegłość w wywoływaniu globalnych strachów. Jeśli przypomnieć sobie ostatnie lata, mieliśmy całą rewię straszydeł: pojawiały się tajemnicze choroby, które miały przynieść miliony ofiar, zapowiadano kataklizmy klimatyczne, wielkie awarie sieci energetycznych i komputerowych, wojny zewnętrzne i wewnętrzne, załamanie systemów gospodarczych i walutowych, zmasowane ataki terrorystyczne i inne horrory. Na tym tle tajemnicza przepowiednia Majów jawi się już tylko jako kolejna globalna zabawa. Tym razem zero paniki. Widać, że żadna nagła katastrofa nie przerwie naszych codziennych zmagań i jak w każdym medialnym serialu – chcemy czy nie – ciąg dalszy nastąpi.
Jednak opowieści o końcu świata i nieuchronnie nadciągających kataklizmach nieźle wpisują się w powszechne nastroje. Przynajmniej od kilku lat, od czasu wybuchu światowego kryzysu gospodarczego mamy zachwiane poczucie bezpieczeństwa, wrażenie niestabilności fundamentów, na których została zbudowana nasza cywilizacja. Także przepowiednie na przyszły rok, zwane prognozami, zawierają jedno dominujące przesłanie: oby nie było wiele gorzej. Rok 2012 odchodzi w przeszłość bez sympatii, nowy witany jest bez entuzjazmu, zwłaszcza że nie obiecuje nawet jakichś globalnych igrzysk sportowych czy politycznych, pozwalających zająć uwagę publiczności. Ma być dość mdło i mozolnie, raczej pod sylwestrowe parę piw niż pod szampana.
W Polsce też nastroje są zwarzone. Spodziewamy się gospodarczego spowolnienia, większego bezrobocia, stagnacji zarobków, obcinania różnych wydatków w oczekiwaniu na nowe pieniądze z Unii Europejskiej, która też zapowiada cięcia budżetowe, dokonywane na kolejnych męczących szczytach zmęczonych przywódców. Będziemy się szarpać ze służbą zdrowia, budową dróg, protestami związkowców.