Sprawa zabójstwa i zdetonowania ładunku wybuchowego w wydawnictwie Magnum-X rozpaliła wyobraźnię mediów. Te prawicowe w zabójstwie Krzysztofa Zalewskiego, wiceprezesa wydawnictwa, dopatrywały się powiązań z jego wypowiedziami na temat katastrofy smoleńskiej.
Prokurator, który w zeszłym tygodniu postawił Cezaremu S. zarzut zabójstwa i usiłowania zabójstwa swoich wspólników, wskazywał na ekonomiczne tło tragedii.
Przy okazji media elektroniczne zelektryzowała informacja o nielegalnym arsenale zgromadzonym w szafie pancernej wydawnictwa. Właścicielem arsenału, składającego się z karabinów, pistoletów, granatów, materiałów wybuchowych, a nawet granatnika przeciwpancernego, miał być pracownik wydawnictwa Leszek O., jak przedstawiały go niektóre media.
Leszek O. to w rzeczywistości Leszek Erenfeicht, jeden z czołowych polskich ekspertów od broni palnej. Od 10 lat związany z redakcją miesięcznika „Strzał”, jednego z tytułów wydawanych przez Magnum-X. 10 grudnia, kiedy doszło do tragedii, Erenfeichta nie było w redakcji. Przyjechał na wezwanie policji, która po zabójstwie przeszukiwała lokal firmy i potrzebowała kluczy do jednej z kas pancernych. To w niej znaleziono część arsenału. Choć spisywanie zajętych przedmiotów zabrało policji kilkanaście godzin, wymiar sprawiedliwości może się rozczarować. – W kwestii granatnika muszę sprostować, że mówimy o rurze po wystrzelonym granatniku ćwiczebnym, która nie ma żadnych właściwości bojowych – tłumaczy Erenfeicht.
Kałasznikow był przekrojem broni służącym do prezentacji mechanizmu jej funkcjonowania. Bez problemu można kupić podobny na Allegro (cena wywoławcza 999 zł). A wśród licznych sztuk broni palnej znalazła się m.in. wiatrówka imitująca pistolet Walther P99 i sześć sztuk broni, na którą oskarżony od sześciu lat miał pozwolenie.
Nie oznacza to jednak, że Leszka Erenfeichta ominą problemy. – Przyznaję, że w należącej do mnie szafie znalazły się i takie rzeczy, których być tam nie powinno. A konkretnie pistolet browning high power i granat zaczepny RG42 – dodaje oskarżony o nielegalne posiadanie broni i materiałów wybuchowych. Erenfeicht twierdzi, że pistolet dostał lata temu od znajomego i nie miał serca się go pozbyć. W szafie pancernej i w domu oskarżonego policja znalazła również ponad 12 tys. sztuk amunicji. Część z niej pasowała do broni, na którą miał pozwolenie. Zdecydowana większość jednak, w świetle prawa, posiadana była przez niego nielegalnie. Polskie prawo zabrania trzymania choćby jednego naboju do broni, na którą nie ma się pozwolenia. – Jestem ekspertem i historykiem broni palnej. Większość tych nabojów stanowi moją kolekcję, która pokazuje rozwój amunicji od czasów dawnych do dziś. To nielegalne, ale inaczej nie mogłem ich opisywać – tłumaczy się Erenfeicht.
Sąd, któremu przyjdzie ocenić jego przypadek, będzie miał trudne zadanie. W świetle prawa ekspertowi grozi od roku do ośmiu lat więzienia.