PiS chciał pokazać Polakom, że Polska pod jego rządami jest właśnie prawa i sprawiedliwa, nawet jeśli ekipa Jarosława Kaczyńskiego rządzi żelazną ręką, urządza pokazówki przed kamerami, a brukowce skazują podejrzanych szybciej niż sądy.
Tak było z dr. G., okrzykniętym w jednym z tabloidów ,,doktorem śmierć’’. Ale co tam brukowiec, sam ówczesny strażnik praworządności, minister Zbigniew Ziobro, wydał z góry przed procesem wyrok skazujący, sugerując, że dr G. już „nigdy zabijał nie będzie”.
To była sprawiedliwość dla ludu żądnego scen upokarzania i piętnowania możnych tego świata. Taka sprawiedliwość może była dobra w średniowieczu, ale w demokratycznym państwie prawa nie ma dla niej miejsca.
Dlatego dzisiejszy wyrok Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów trudno uznać za rozgrzeszenie wymiaru sprawiedliwości IV RP. Nie zostawia on suchej nitki choćby na telewizyjnej pokazówce CBA pod kierownictwem Mariusza Kamińskiego, pokazującej aresztowanie lekarza (jak się okazuje nie był to nawet dr G.)
Mam wrażenie, że wyrok wynika po prostu z filozofii legalizmu: skoro obowiązujące prawo zabrania czerpania korzyści osobistych z tytułu wykonywanej pracy, to lekarz przyjmujący nawet drobne sumy pieniędzy od wdzięcznych pacjentów, łamie prawo i musi ponieść karę. Tak pojmowany legalizm jest moim zdaniem ślepy politycznie. I dobrze.
Ale czy ma sens karanie było nie było rokiem więzienia (w zawieszeniu na dwa lata) i grzywną w wysokości 72 tys. zł za udowodnione przyjęcie korzyści na łączną kwotę 17,6 tys. zł? To jest zaproszenie do spekulacji obyczajowo-etycznych. Spekulacji uzasadnionych, lecz dla orzeczenia sądowego bez znaczenia.
Sam uważam, że przepisy prawa są w tym przypadku nieżyciowe. Nie można zabraniać ludziom okazywania wdzięczności lekarzom, ani określać konkretnie, w jakich formach ma się to wyrażać. Byle to działo się po zakończonym leczeniu i dyskretnie, aby nie konfundować innych pacjentów.