– Ministerstwo ma piękne intencje i chce ulżyć studentom. Ale proponuje warunki, przy których wydawanie podręczników akademickich nie będzie miało ekonomicznego uzasadnienia – mówi Piotr Dobrołęcki z Polskiej Izby Książki.
Od lat większość podręczników akademickich ukazuje się jedynie dzięki dotacji Ministerstwa Nauki. Co roku na ten cel przeznaczane jest około 9 mln zł, co starczy na dofinansowanie wydania 250–300 podręczników. Produkcja jest więc imponująca. Gorzej z efektami. Eksperci już od dłuższego czasu alarmują, że wydawane w Polsce podręczniki mają coraz niższy poziom. Zarówno merytoryczny, jak i edytorski. Drukowane treści nie zawsze nadążały za najnowszymi światowymi odkryciami. Kulał system selekcji materiałów, w którym tak samo dofinansowywane były książki wtórne, jak te na wysokim poziomie naukowym. Wydawcy bronią się, że dotacje były głodowe. A sprzedaż z roku na rok spada, bo studenci ich masowo okradają, kserując całe książki albo wrzucając pliki z nimi do Internetu.
Na początku roku ministerstwo przygotowało projekt rozporządzenia, który do góry nogami wywraca dotychczasowe zasady dofinansowywania podręczników. Jeśli przepisy wejdą w życie w takim brzmieniu, to niebawem, nawet w najmniejszej bibliotece naukowej, student będzie mógł za darmo sięgnąć do każdego podręcznika, który wydany został z państwową dotacją. Każdy wydawca będzie zobowiązany przekazać elektroniczną kopię podręcznika do Biblioteki Narodowej. A ta, w ramach tworzonego właśnie systemu wymiany międzybibliotecznej, będzie rozsyłała pliki do bibliotek, które zgłoszą akces do systemu. Student będzie mógł przeczytać podręcznik tylko na miejscu i nie będzie mógł go skopiować, ale za to dostanie go od ręki.