Jan Hartman
8 stycznia 2013
Przebudzenie do świeckości
W pięknych czasach ateńskiej demokracji świętych i pradawnych obyczajów strzegła bogini Dike. Życie domowe i towarzyskie, a także obrządek religijny podlegał jej czujnemu nadzorowi. Jednakże na agorze, w sądach i urzędach – a więc tam, gdzie toczyło się życie państwowe i polityczne – inne panowało prawo, prawo rządu, czyli nomos. I tak to w Atenach i kilku innych greckich demokracjach zaświtała na krótko idea zupełnie niesłychana: świecka i swobodna polityczność.
W pięknych czasach ateńskiej demokracji świętych i pradawnych obyczajów strzegła bogini Dike. Życie domowe i towarzyskie, a także obrządek religijny podlegał jej czujnemu nadzorowi. Jednakże na agorze, w sądach i urzędach – a więc tam, gdzie toczyło się życie państwowe i polityczne – inne panowało prawo, prawo rządu, czyli nomos. I tak to w Atenach i kilku innych greckich demokracjach zaświtała na krótko idea zupełnie niesłychana: świecka i swobodna polityczność. Odczarowana, ludzka i suwerenna. Niedługo Grecy znosili tę aberrację i szybko poszła w zapomnienie. Demokracja powróciła dopiero po 22 wiekach. Lecz geniusz greckiej polis nie dał się zapomnieć. Idea republikańska, raz zstąpiwszy na ziemię, pozostała w historii, a wraz z nią pęknięcie w łonie władzy każdego europejskiego imperium. Po prawej władza duchowa, po lewej doczesna. Tu najwyższy kapłan, a tu cesarz – każdy na swoim tronie. Duch augustiańskiego dualizmu zawisł nad światem. Tu państwo Boże, niebiańskie, a tu ziemskie i szatańskie. Pastorał i berło. W Canossie Opatrzność dała znak, kto jest tu górą. Chrześcijańskie uniwersum obywało się bez świeckości, zrównując ją z pogaństwem. Aż przyszła nowoczesność i wielkie odczarowanie świata. Prawo naturalne zastąpiły prawa fizyki, a politykę owionęła nowa i nieznana wcześniej świętość: świętość konstytucji. Naprzeciw siebie stanęły dwa dostojeństwa: religii i suwerennego państwa, które jako państwo istnieje dlatego, że nie podlega władzy papieskiej ani cesarskiej. Kawał ducha zrabowały ludy Kościołowi i zbudowały sobie na nim nowy świat. Czy mamy się dziwić, że woła okaleczony Kościół od stuleci: nasz ci ten świat jest, oddajcie go! Bez chrześcijaństwa nie byłoby tej waszej nowoczesności, więc zhołdujcie nam ją! Uznajcie nasze prawa szczególne! Tak wołano aż do połowy XX w. Dłużej się już nie dało. Gdy, obok narodowej suwerenności i demokracji dla wybranych, w Europie i Ameryce zakwitła prawdziwa izonomia, czyli równość praw, było już za późno, by żądać uprzywilejowanej pozycji. Któż by śmiał powiedzieć otwarcie: chcemy, by rządy słuchały się nas, kapłanów, w imię Boże! Tego już powiedzieć nie wolno. Ale nie wolno też inaczej myśleć. Bo cóż to za kapłan, co nie wierzy w prawo Boże, którego powinno się słuchać prawo ludzkie? Cóż to za kapłan, który nie wierzy w to, że to jego i tylko jego wiara posiada w depozycie Prawo i jego właściwą wykładnię? Została więc władza kapłańska skazana na upokorzenie, którym jest przymusowa hipokryzja. Musi udawać, że szanuje równość wyznań, niereligijność prawa i państwa, zupełną niezależność narodów i państw od władzy papieskiej, a jednocześnie wciąż musi zachowywać się tak, jakby oczekiwała, że świeckie państwo będzie słuchać jej pouczeń. Każda republika tradycji katolickiej przechodziła przez ten etap rozwojowy. Polska przechodzi go teraz. Rezultat gry w udawanie szacunku dla równości i świeckości jest z góry wiadomy, bo cóż innego miałoby stać się w relacjach Państwo–Kościół (jeśli jedno dużą literą, to i drugie), niż to, co
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.