Ciąg dalszy tej opowieści nie ma większego znaczenia – skończyła się happy endem. Kolejny raz się potwierdziło, że w Polsce dzisiaj wszystko jest możliwe. Nie znamy dnia ani godziny, ani miejsca, ani tego, co nas czeka. Można powiedzieć, że siedzimy na niezłym polu minowym – z naszym rządem na czele.
Zamontować kilkaset fotoradarów na drogach nie po to, żeby było bezpieczniej, ale po to, by móc wpisać do budżetu półtora miliarda złotych dochodów z mandatów, mógł tylko ktoś, kto ma prawo jazdy i to od dawna. Taki ktoś wie, że prawie każdy kierowca pojedzie szybciej, niż mu nakazuje bezsensowny znak ograniczenia prędkości do 20 km na godzinę, ale stąd bierze się też pewność, że pieniądze z tego będą. Jeżeli Senat postanowił przekazać miliard złotych z Funduszu Pracy na walkę z bezrobociem, a po kilku godzinach odwołał to, co postanowił, to znaczy, że władza ustawodawcza może się zwinąć w rulon i opuścić salon. Te pieniądze ściągane z pracodawców są, ale ruszyć ich nie można. Siedzi na nich nasz komisarz finansowy, który teraz myśli głównie o liniach lotniczych LOT. To państwowe przedsiębiorstwo w ciągu siedmiu lat miało dwunastu prezesów. Trzynasty, feralny, już pewnie czeka, bo płynność kadr musi być zachowana. A to, że LOT może tylko cud uratować, to osobna sprawa. Cuda i owszem się zdarzają, trzeba jednak na nie solidnie zapracować. Tak jak w Jarosławiu.
W mieście tym w bazylice dominikańskiej zaczynała się właśnie msza przy głównym ołtarzu. Wędruje wtedy do góry obraz, odsłaniając rzeźbę Matki Boskiej Boleściwej. Siedząca Matka i jej zdjęty z krzyża Syn mają na głowach złote korony.