Była matką premiera i prezydenta, bliźniaków, którzy swoje urzędy sprawowali w tym samym czasie, co już samo w sobie jest fenomenem, o którym pisała prasa na całym świecie. Ale naprawdę wyjątkowa była więź, jaka łączyła tę trójkę. Na ogół nie znamy rodziców innych polityków, zwykle nic o nich nie wiemy. O Jadwidze Kaczyńskiej słyszeli wszyscy, bo taką rangę w świadomości społecznej nadali jej synowie politycy. Nie ukrywali, że wpływa ona na ich decyzje, chociaż stara się – jak mówił przed kilku laty Lech Kaczyński – aby wyglądało to tak, jakby podejmowali je oni sami. Nieustannie podkreślali, jak ważną osobą w ich życiu jest matka, jak jej ufają, jak liczą się z jej zdaniem, jak ich ukształtowała i w jakie wartości wyposażyła. Krążyły legendy o tym, jak Jarosław Kaczyński dzwoni do niej z Sejmu z informacją, że już niedługo wróci do domu i ugotuje obiad. Jak „Leszek z Marylką” – jak to określała Jadwiga Kaczyńska – wpadają, aby porozmawiać o rodzinnych sprawach.
W rok po katastrofie smoleńskiej Jadwiga Kaczyńska stwierdziła w jednym z nielicznych wywiadów: „Jeżeli chodzi o stronę rosyjską, to mogę powiedzieć, że gdybym była zdrowa, zrobiłabym wszystko, aby żaden z moich synów nie pojechał do Smoleńska. Czybym coś uzyskała, nie wiem. Ale ja tej ziemi się boję. Jeśli chodzi o Rosjan, to po prostu nie mieści mi się w głowie, że można im wierzyć. Nawet przez sekundę”. Na pytanie, czy sądzi, że Lech Kaczyński by jej posłuchał i do Katynia 10 kwietnia nie pojechał, Jadwiga Kaczyńska odpowiedziała: „Chyba nie, bo on uważał, że to jego patriotyczny obowiązek.