W ramach serii powstało już sto odcinków, w których zrekonstruowano lotnicze katastrofy z całego świata. 47 – minutową „Śmierć prezydenta” po raz pierwszy pokazano we wtorek w Warszawie grupie polskich dziennikarzy.
Film koncentruje się głównie na tym, co wydarzyło się w kabinie pilotów. Według jego twórców to, co się tam działo, w największym stopniu przyczyniło się do katastrofy. Co istotne, w filmie nie ma nawet słowa o brzozie, czy o wybuchu, na czym skupiają się zwolennicy teorii o zamachu z Antonim Macierewiczem na czele. Z perspektywy widza stojącego na ziemi widać tylko, jak prawe skrzydło ścina drzewo. – Ta brzoza nie miała żadnego znaczenia, gdy by jej tam nie było i tak doszłoby do tej katastrofy – mówi Alex Bystram, producent filmu.
Z pokładu pokazane są tylko ujęcia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, przeglądającego notatki w salonce, jego żony Marii, urzędników Kancelarii i kilku pasażerów. Aktorzy nie są zbyt podobni do ofiar, kim są dopowiada lektor. Jest nim znany „głos”, Jacek Brzostyński.
Sam moment katastrofy przedstawiony z perspektywy pasażerów, to trwające kilka sekund ujęcia wypadających z foteli ludzi.
Elitarna załoga i łamane procedury
Ciężar opowiedzenia o przyczynach katastrofy spoczął przede wszystkim na polskich ekspertach. „Śmierć prezydenta” powstał na podstawie ustaleń komisji Jerzego Millera i rosyjskiego MAK-u. W filmie wystąpili zarówno Jerzy Miller, jak i członkowie jego komisji: Maciej Lasek, Wiesław Jedynak. Ze strony rosyjskiej zaś były szef lotniska w Smoleńsku Aleksander Stepczenko. Jest też dwójka dziennikarzy: Konstanty Gebert (publikujący m.in. w „Gazecie Wyborczej”) oraz Siergiej Jakimow, którzy opowiadają o tym, jakie reakcje wywołała katastrofa w Polsce i w Rosji.