Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Atakują drony

Nowy układ w polskiej polityce

Jarosław Gowin nie pokazał się jako charyzmatyczny przywódca obozu wielkiej prawicy. Jarosław Gowin nie pokazał się jako charyzmatyczny przywódca obozu wielkiej prawicy. Stanisław Kowalczuk / EAST NEWS
Aleksander Kwaśniewski liderem nowej lewicy, Jarosław Gowin bierze prawicę, a Janusz Piechociński zagospodarowuje wielkie centrum. Oto nowy układ w polskiej polityce, który podobno właśnie się rodzi.
Piechociński bardzo zabiega o środowiska inteligenckie, zwłaszcza młodej inteligencji, spotyka się ze studentami różnych uczelni.Adam Guz/Reporter Piechociński bardzo zabiega o środowiska inteligenckie, zwłaszcza młodej inteligencji, spotyka się ze studentami różnych uczelni.

A co z Tuskiem i Kaczyńskim? Tu nie ma jeszcze wyraźnej odpowiedzi. Być może skazani są na to, co dotychczas, czyli trwanie w śmiertelnym uścisku, który kiedyś – chociaż nie wiadomo, kiedy – musi ich ostatecznie obu zadusić. Ogłasza się w mediach z namaszczeniem kolejny wielki powrót Kaczyńskiego, choć nie wiadomo, skąd miałby wracać. Jako sensacyjną zgoła nowość podaje się to, że lider PiS po raz setny będzie się „umerytoryczniał”, że znowu postawi na gospodarkę, na kryzys i na kłopoty Tuska i że znowu taktycznie, przynajmniej na kilka dni, odsunie się od Smoleńska w wersji Macierewicza.

Istniejącym od kilku lat układem sił wszyscy są już mocno wyczerpani. Stąd gorączkowe szukanie chociaż nikłych znamion jakiegoś ruchu na politycznej scenie.

Czterdziestka posłów

Gowin rozbijający Platformę, a nawet zajmujący miejsce Jarosława Kaczyńskiego pojawiał się już nie tylko jako intelektualna czy polityczna prowokacja, ale scenariusz możliwy do zrealizowania. Oparty na założeniu, że Kaczyński stracił swą moc, przygnieciony rodzinnymi tragediami, i będzie się powoli wycofywał z polityki, a prof. Gliński, człowiek bez politycznego temperamentu, nie jest w stanie go zastąpić. Zresztą profesor w ostatnim czasie jakby trochę zdradził nie wziął w twardą obronę Krystyny Pawłowicz, nawet z jej powodu nieco się wstydził, dał też do zrozumienia, że być może poparłby Annę Grodzką na stanowisko wicemarszałka Sejmu, co w PiS żadną miarą podobać się nie mogło.

W tym gorącym czasie Jarosław Gowin nie pokazał się jednak jako charyzmatyczny przywódca obozu wielkiej prawicy. Wprawdzie sam w jednym z wywiadów przyznał, że charyzmy Kaczyńskiego nie posiada, ale czas zdawał się mu sprzyjać. Czterdziestka posłów to byłby przecież jeden z największych klubów w Sejmie, można byłoby się z Tuskiem układać albo iść na wybory. Tymczasem Gowin, zamiast przejść do ataku, brylować codziennie w mediach, schował się, a przed premierem gęsto tłumaczył. Wyraźnie nie chciał tworzyć nie tylko obozu wielkiej prawicy, ale nawet bytu skromniejszego, czyli partii Gowina.

Może dlatego, że policzył, iż z ponad 40 posłów zostałoby mu tak naprawdę dwóch, a z panami Żalkiem i Tomczakiem nie tylko partii nie zrobi, nie mógłby nawet pozbawić rządu większości. Więc spasował. Nie znaczy to, że projekt został pogrzebany. Być może przechodzi tylko kolejny etap ewolucji i Jarosław Gowin wystartuje przeciwko Tuskowi na przyszłorocznym kongresie partii, ubiegając się o stanowisko przewodniczącego. Na razie jednak projekt „Gowin” przypomina politycznego drona, bezzałogowca, który lata, kręci się, wypatruje, robi sporo szumu, czasem strzela, ale nawet kapitan do takiego statku nie ma odwagi wsiąść. Można odnieść wrażenie, że cała polska polityka zapełnia się takimi dronami, kręci się ich wokół pełno, ale gdy spojrzeć, to we wnętrzu pustka, pasażerów brak.

 

Takim dronem wydaje się też projekt „Wielka Lewica Kwaśniewskiego”, który powraca natarczywie, w różnych wariantach. Ojcem chrzestnym przedsięwzięcia jest Janusz Palikot, który wprawdzie ma własne badania wskazujące, że jego ugrupowanie może liczyć na 16-proc. wyborcze poparcie, ale ogólnodostępne sondaże uporczywie sytuowały go jeszcze niedawno poniżej progu wyborczego. I chociaż teraz poparcie nieco podskoczyło, nie jest pewne, czy znów nie spadnie.

Palikot swój kolejny projekt zaczyna z rozmachem, godnym jego nieco rozwichrzonej, renesansowej osobowości. Aby uwieść Kwaśniewskiego, postanowił skonstruować mu europejską alternatywę, czyli frakcję federalistów w Parlamencie Europejskim, złożoną z zielonych, liberałów, demokratów i Ruchu Palikota z Kwaśniewskim właśnie. Ma to już ponoć dogadane z Cohn-Benditem z zielonych i Verhofstaedtem od liberałów, co sprawdził natychmiast zdecydowany oponent takiej międzynarodówki, Leszek Miller. Ani zieloni, ani liberałowie, nic o swoim nowym miejscu w PE nie wiedzą, co oczywiście niczego nie przesądza, bo może się od Palikota kiedyś dowiedzą. Andrzej Olechowski też nie wie, że ma być jednym z liderów listy Kwaśniewskiego. Włodzimierz Cimoszewicz z mediów już się wprawdzie dowiedział, ale o niczym jeszcze nie zdecydował. Chyba jedynie Józef Oleksy gotów byłby zaryzykować. Na razie w PE Palikot ma jednego przedstawiciela, konstruktora przyszłej międzynarodówki, Marka Siwca.

Lewicowej eurolisty jednak nie będzie. Dlaczego mamy popierać jakąś listę Kwaśniewskiego – dziwi się Leszek Miller skoro bez SLD bierze ona ledwie 10 proc., a sam Sojusz aż 16? Takie badania też przeprowadzono, a 10 proc. przy obecnej ordynacji wyborczej może nie wystarczyć do zdobycia nawet jednego mandatu. Ponadto SLD chce być wierny rodzinie europejskich socjalistów i w rodzinę federalistów nie wierzy. Zapewne słusznie. I jest jeszcze jeden problem, czyli sam Kwaśniewski. Panuje ogólne przekonanie, że chce wrócić do czynnej polityki, ale sam niczego na razie nie deklaruje. Tymczasem Leszek Miller, który nie po to wrócił, by teraz odchodzić, organizuje kongres lewicy i będzie jednoczył wszystkich o lewicowej wrażliwości. Dotychczasowe doświadczenie podpowiada, że im kongresów więcej, tym jedności mniej. Ale najwyraźniej Miller jest przyzwyczajony do wizji takiego Sojuszu, jaki kiedyś stworzył i jakiego już nie odtworzy.

Nalot dronów

Za zagospodarowywanie politycznego centrum zabrał się, zgodnie ze swoimi kongresowymi zapowiedziami, Janusz Piechociński. Swoje centrum zamierzył szeroko – od ziobrystów po liberałów ze Stronnictwa Demokratycznego Pawła Piskorskiego. Piskorskiemu, którego partii nie odnotowują już nawet żadne sondaże, byłoby bliżej do Kwaśniewskiego, ale skoro Piechociński telefonuje, porozmawiać można. Bez zobowiązań. Ziobryści od razu ofertę odrzucili, na przekór sondażom wierzą bowiem, że metryki pracują na ich korzyść i nadejdzie czas, że zajmą miejsce po Kaczyńskim, który się starzeje. Jednak nie na tyle szybko, by w 2014 r. nie odebrać im posad w Parlamencie Europejskim, czy w 2015 r. wizji prezydentury dla Ziobry, który już był w ogródku, ale jakoś znów jest na marginesie i pewnie tam pozostanie, jeśli prezes Kaczyński się nie ulituje, a pewnie tego nie zrobi.

 

Szerokie centrum, definiowane czasem jako „prawdziwa chadecja”, rozwija więc dialog z ugrupowaniem Polska Jest Najważniejsza (ok. 1 proc. w sondażach), które ma wyraźny interes w takim aliansie. Wszystkich wszak ożywiają obecnie wybory do Parlamentu Europejskiego i eurodeputowani szukają miejsc, z których mogliby startować. To jedna z przyczyn owego nalotu dronów polskiej polityki. Lider PJN Paweł Kowal też szuka, tym bardziej że ma spore kwalifikacje, a Platforma najwyraźniej żadnych propozycji mu nie składa. Elżbiecie Jakubiak także zapewne doskwiera brak konferencji prasowych. Miło więc znów stanąć z posłem Burym z PSL i zapowiedzieć wspólną ofensywę programową.

Generalnie, chcąc pozostać w polityce, trzeba szukać łodzi ratunkowej. Najobszerniejszą zdaje się podstawiać właśnie Janusz Piechociński. Zmieszczą się w niej i zwolennicy, i przeciwnicy smoleńskiego zamachu, liberałowie i socjaliści, nie zmieszczą się tylko zwolennicy związków partnerskich, bo trzon podstawowy, czyli PSL, jak jeden mąż głosował za odrzuceniem wszystkich projektów w pierwszym czytaniu. Jest to o tyle zastanawiające, że prezes Piechociński bardzo zabiega o środowiska inteligenckie, zwłaszcza młodej inteligencji, spotyka się ze studentami różnych uczelni, w tempie ekspresowym przemieszcza po kraju, otaczając się młodymi działaczami. I wszyscy w tej jednej kwestii tacy jednomyślni? Czy tylko udają?

Starsi działacze patrzą na budowę wielkiego centrum z pewnym oszołomieniem, zwłaszcza po informacji, że logo partii może być też jakoś zmieniane. Już na etapie wyborów europejskich może więc dojść do zwarcia nielicznych eurodeputowanych z PSL z potencjalnymi eurodeputowanymi z PJN. Bo niby dlaczego Czesław Siekierski, ludowiec jak się patrzy, zasłużony i rzeczywiście bardzo dobry eurodeputowany, miałby oddawać miejsce np. Pawłowi Kowalowi? Czy wtedy nie zbierze się Rada Naczelna PSL, jak to nieraz w przeszłości bywało, odwoła prezesa, a walkę o schedę po nim stoczą Marek Sawicki z Janem Burym? Tak przewidują bardzo dobrze poinformowani obserwatorzy ludowej polityki, zdaniem których Waldemar Pawlak już jest poza grą.

Wokół trzech wielkich potencjalnych obozów krążą oczywiście jeszcze inne drony. Podobno może powstać partia Radosława Sikorskiego, Michała Kamińskiego i Romana Giertycha. Zamiast trzech tenorów (ach!, ten dawnych wspomnień czar), pojawią się trzej muszkieterowie. Rzecz zrodziła się na okoliczność wypełnienia pustych kolumn w jednej z gazet, ale też nabrała dynamiki, choć krótkookresowej. Długookresowej dynamiki może nabrać natomiast obóz skrajnej prawicy, chociaż twarz Artura Zawiszy jako lidera nie stanowi w naszej polityce nowej jakości. Za jego plecami tłoczą się jednak młodzi, radykalni, przebojowi, mający niewątpliwe zdolności organizacyjne. Młodzież Wszechpolska, Obóz Narodowo-Radykalny, Stowarzyszenie Marsz Niepodległości oraz politycy, którzy wypadli z prawicowych partii. Jednorazowymi, listopadowymi pokazami nie uprawia się jednak polityki, a więc zamierzają pokazać się także w marcu na kongresie narodowców, a ich przekazem dla opinii publicznej ma być skrajny eurosceptycyzm, obrona suwerenności i narodowej tożsamości.

W polityce wypełnionej dronami już nikt nie wie, gdzie prawda, gdzie fałsz, gdzie byt, gdzie niebyt. 2013 r., ostatni przed wyborczym maratonem, z przewidywanymi gospodarczymi problemami, rosnącym bezrobociem i znużeniem politycznym bezruchem, każe zajmować pozycje do startu. Jednak główne tory są nadal zajęte. Tusk i Kaczyński, Kaczyński i Tusk to wciąż podstawa podziału politycznego i zasadnicza oś politycznego konfliktu. Aktorzy drugiego planu piszą więc swoje scenariusze, choć faza produkcji wciąż daleko. Wszyscy jednak wyraźnie czekają na jakiś cud czy katastrofę, podmuch, który ich nagle uniesie w górę.

Polityka 06.2013 (2894) z dnia 05.02.2013; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Atakują drony"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną