A co z Tuskiem i Kaczyńskim? Tu nie ma jeszcze wyraźnej odpowiedzi. Być może skazani są na to, co dotychczas, czyli trwanie w śmiertelnym uścisku, który kiedyś – chociaż nie wiadomo, kiedy – musi ich ostatecznie obu zadusić. Ogłasza się w mediach z namaszczeniem kolejny wielki powrót Kaczyńskiego, choć nie wiadomo, skąd miałby wracać. Jako sensacyjną zgoła nowość podaje się to, że lider PiS po raz setny będzie się „umerytoryczniał”, że znowu postawi na gospodarkę, na kryzys i na kłopoty Tuska i że znowu taktycznie, przynajmniej na kilka dni, odsunie się od Smoleńska w wersji Macierewicza.
Istniejącym od kilku lat układem sił wszyscy są już mocno wyczerpani. Stąd gorączkowe szukanie chociaż nikłych znamion jakiegoś ruchu na politycznej scenie.
Czterdziestka posłów
Gowin rozbijający Platformę, a nawet zajmujący miejsce Jarosława Kaczyńskiego pojawiał się już nie tylko jako intelektualna czy polityczna prowokacja, ale scenariusz możliwy do zrealizowania. Oparty na założeniu, że Kaczyński stracił swą moc, przygnieciony rodzinnymi tragediami, i będzie się powoli wycofywał z polityki, a prof. Gliński, człowiek bez politycznego temperamentu, nie jest w stanie go zastąpić. Zresztą profesor w ostatnim czasie jakby trochę zdradził – nie wziął w twardą obronę Krystyny Pawłowicz, nawet z jej powodu nieco się wstydził, dał też do zrozumienia, że być może poparłby Annę Grodzką na stanowisko wicemarszałka Sejmu, co w PiS żadną miarą podobać się nie mogło.
W tym gorącym czasie Jarosław Gowin nie pokazał się jednak jako charyzmatyczny przywódca obozu wielkiej prawicy. Wprawdzie sam w jednym z wywiadów przyznał, że charyzmy Kaczyńskiego nie posiada, ale czas zdawał się mu sprzyjać.