Chociaż to fikcja, miliony widzów mogą powziąć przekonanie, że Polacy pomagali Amerykanom w torturowaniu więźniów. I że mają ręce we krwi. Czy widzowie uznają ich za łajdaków? Szczerze wątpię. W sprawie tortur reżyserka narzuca widzowi podejście dwuznaczne: nie widać, by bohaterka filmu, agentka CIA, krucha, samotna debiutantka je pochwalała. Ale przecież napędza całą machinę nastawioną na zlikwidowanie wroga numer jeden. I towarzyszy jej sympatia widza. Możemy się oburzać na tortury, ale w głębi duszy życzymy powodzenia całej operacji.
Premiera filmu zbiegła się z reakcją Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na skargi o przewlekłość postępowania polskiej prokuratury, która od 2008 r. prowadzi śledztwo w sprawie „tajnych więzień” CIA w Polsce. Wszyscy odczytują jednak zarzut jako w istocie znacznie poważniejszy – przyzwolenie na tortury w Polsce albo nawet czynny w nich udział. Trybunał domaga się wyjaśnień od naszych władz. Spowodowało to nerwowe reakcje polityków kierujących wówczas krajem i służbami specjalnymi. Jednak na Trybunał absolutnie nie wolno się oburzać. Robi to, do czego obywatele Europy go powołali – musi badać i rozstrzygać przedłożone mu skargi. Organizacje broniące praw człowieka, które pomagają w składaniu skarg, też nie mogą rezygnować ze swej misji. Obrona tych praw nie może być pustym słowem. Z kolei państwo ma prawo do tajemnic w sprawach bezpieczeństwa, tak zawsze było.
Każdy, kto widział film, musi zdawać sobie sprawę, że wykrycie sprawców zamachu terrorystycznego graniczy z cudem. Zwykła policja niewiele by tu zdziałała. Mimo ogromnej nagrody pieniężnej i miliardowych nakładów Osamy szukano 10 lat. Senator Józef Pinior w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówi, że pochwyconych podejrzanych należy traktować jak jeńców wojennych – czyli trzymać w niewoli (jak w Guantanamo?