Najpierw był fatalny pomysł, a potem jego fatalne konsekwencje. Pomysł wyszedł od jednej z organizacji studenckich Uniwersytetu Warszawskiego. Chodziło o zaproszenie do debaty przedstawicieli tak zwanego ruchu narodowego. To nacjonaliści grożący obecnej polskiej demokracji zniszczeniem.
Ich poglądy i zachowania kojarzą się z polskimi faszystami z lat 30. XX w. Kojarzą się jak najgorzej. Ten okres zapisał się czarno w naszej najnowszej historii. Pod szczytnymi hasłami dążono do zastąpienia resztek demokracji jawną dyktaturą wodzowską.
Pod pretekstem, że na studentach wymuszono odwołanie debaty z udziałem nacjonalistów, doszło do burdy przed wykładem prof. Magdaleny Środy na UW. Burdę wywołali nacjonaliści. Wykład się odbył, ale z opóźnieniem.
Z osłupieniem słyszę, niekiedy od szacownych profesorów, że to tylko pojedynczy incydent. Uważam inaczej. Burda była karygodna. Dobrze, że została ukrócona, ale niedobrze, że się ją bagatelizuje. Nie mogą jej bagatelizować zwłaszcza ludzie uniwersytetu. W demokracji próba przerwania siłą wykładu uniwersyteckiego jest ciosem w wolność akademicką, nie tylko zakłóceniem ładu publicznego.
To był test nacjonalistów. Sprawdzali, jak zareaguje demokratyczna opinia publiczna. Niestety, zareagowała niedostatecznie. To źle. Teraz doszło do burdy, ale bez ofiar i zniszczeń. Co będzie jutro? Uczelnia wyższa, na której teren wchodzi się z niepokojem, czy się nie zostanie zaatakowanym fizycznie przez ekstremistów, zostaje uderzona przez nich w podbrzusze. Zastraszone uniwersytety to katastrofa demokracji.