Kraj

Koń jaki jest każdy widzi

„Afera” z koniną, czyli strachy na lachy

Histeria końska jaka opanowuje coraz więcej krajów i ludzi w Europie jest zdumiewająca. Podsycają ją wspaniale media piszące o mięsie końskim jak o truciźnie, która doprowadzi rodzaj ludzki do zagłady.

Rozumiem rzecz jasna, że można się złościć na oszustów, którzy pod nazwą „wołowina” sprzedają głodnym klientom „koninę”. Są kraje (Anglia), w których konina nie jest lubiana. Ale powodem niechęci są tradycje i kultura kulinarna. Ale pisanie o hamburgerach wołowo-końskich jak o figach faszerowanych arszenikiem, którymi Liwia zgładziła cesarza Klaudiusza, jest grubą przesadą.

W czasach pogańskich konina spożywana była obrzędowo. Najlepszym zwierzęciem ofiarnym składanym bogom, był właśnie koń. Dotyczyło to zwłaszcza bogów germańskich – Woltana i Freyi oraz celtyckich – Epony. Praktyka spożywania koniny w średniowiecznej Europie była powszechna.

Jedzenie koniny powstrzymał w Europie w VIII wieku św. Bonifacy. Pouczał on nawracanych na chrześcijaństwo, że mięso końskie jest nieczyste i sprowadza na ludzi trąd.

Po tysiącletniej przerwie do mięsa końskiego, jako pierwsi w Europie powrócili Duńczycy. Podczas oblężenia Kopenhagi w czasie wojen napoleońskich, rząd duński wprowadził nakaz sprzedaży tego mięsa. Powoli do Europy powrócił zwyczaj spożywania koniny.

Wieloletnia praktyka dowiodła, że przypadki choroby u koni rzeźnych są niezwykle rzadkie, w przeciwieństwie do bydła i trzody chlewnej. Koń jest bowiem na tyle wybredny jako konsument, że nie zjada byle czego. Daje to gwarancję nie przeniesienia groźnych chorób, takich jak np. BSE (tzw. choroba wściekłych krów).

Smak polskiej koniny jest wysoko ceniony przez Włochów, największych jej konsumentów w Europie. Według danych EUROSTATU dotyczących w ostatnich dziesięciu latach spożycie koniny w Belgii wzrosło o 140 proc., w Danii o 20 proc. , a w Niemczech o 22,5 proc.

Polska eksportuje ponad 90 tys. koni i 5 tys. ton koniny rocznie, co stanowi 59 proc.

Reklama