Repertuar ma jak z mocno zdartej płyty. Z ust wysmarowanych Pismem Świętym znów usłyszałem parę dni temu, że trzeba przywrócić karę śmierci, nikt nie może urodzić się z in vitro, a związki partnerskie są wbrew naturze. Z tymi poglądami szef Solidarnej Polski ma szansę dostać posadę halabardnika w Watykanie, czego mu szczerze życzę. A weźmy Janusza Piechocińskiego, szefa PSL – króla politycznej szmiry. Klęczał przed delegatami swojej partii, płacząc, że nie zasłużył na zaszczyt bycia przewodniczącym, wysyłał grzybki prezydentowi, a Radzie Ministrów rozdawał cukierki. Największy sukces odniósł wciskając Rostowskiemu Irenę Ożóg na stanowisko wiceministra finansów. Ciężko było, bo to już ósmy wiceminister w tym resorcie. Może dlatego dostanie pensję za to, że nie będzie się pojawiać w pracy, bo taki był warunek Rostowskiego.
Czytam w sobotę w „GW” wywiad Dominiki Wielowieyskiej z premierem Tuskiem i robi mi się niewygodnie. Premier zapowiada „gigantyczny skok modernizacyjny i cywilizacyjny” w Polsce. Według Tuska najważniejsze zadanie władzy to dzisiaj ochrona obywateli, tak jak się mówiło w starej modlitwie – „od powietrza, ognia, głodu i wojny zachowaj nas, Panie”. Przypomnę tylko, że w średniowieczu słowo powietrze oznaczało zarazę. Dziś tego niebezpieczeństwa w zasadzie nie ma i chwała Bogu, bo padłby NFZ, a wtedy ratuj się, kto może. Na wojny wpływ mamy średni, zresztą, kto się z nami będzie bił i o co? Chyba że o niepokalane poczęcie.
Klęski żywiołowe dotykają ludzi na całym świecie, więc żaden rząd nas przed nimi nie ochroni.