Politycy zapewniają nas bez przerwy, że ich działania są racjonalne i mają na celu nasze wspólne dobro. W czasach PRL siedział sobie człowiek w fotelu i oglądał telewizję, która informowała go, co się też w kraju dzieje. Potem otwierał okno, wyglądał na zewnątrz i widział zapewne zupełnie inną rzeczywistość. Doprowadzało to niektórych do swoistej schizofrenii. Przykra to choroba, kiedy co innego się widzi, a co innego słyszy. Trudno się więc dziwić radości tych wszystkich, którzy przekonani byli, że w wolnym świecie nie będą już na nią narażeni. Niestety, jak pisał Cyprian Kamil Norwid w „Pięciu zarysach”:
„Błogosławione są i w myśli sferze
Złudzenia, którym – niestety – nie wierzę:
Bałwany różnych szkół i różnej doby…”.
Owszem, słyszymy teraz inny język, jakże mu jednak daleko do wyrażania czystej myśli kartezjańskiej. Stare formuły magiczne zastąpiły nowe. Sprowadzone zostało do nich nawet pojęcie tak cenne, ważne i retorycznie słuszne, jak „prawa człowieka”. Racjonalizm polityczny? – Śmiej się pajacu! Jaka jest bowiem tego pojęcia obowiązująca wykładnia? – Istnieje wolny świat, w którym prawa człowieka są z grubsza przestrzegane, i kraje, w których są one deptane i gwałcone. Przywódców owych złych krajów należy zmieniać, obalać i tępić. Dotąd mucha nie siada. Problem w tym, że powstaje dychotomia: zły dyktator – dobry wróg i „obalacz” dyktatora. A to już jest właśnie formuła magiczna. Nie da się oczywiście polemizować z faktem, że tyrania jest złem. Założenie jednak, iż wynika z tego, że każdy walczący z dyktaturą jest dobry, nie ma już z racjonalizmem nic wspólnego, acz zyskuje przeważnie poparcie i poklask, aż do chwili przykrego przebudzenia z ręką w naczyniu nocnym.