Ostatnie badania opinii publicznej (TNS Polska) pokazały, że 52 proc. Polaków nie zna odpowiedzi na podstawowe pytania w sprawie katastrofy smoleńskiej, a tylko 34 proc. badanych uważa, że najważniejsze kwestie zostały wyjaśnione. 14 proc. „nie ma zdania”, a więc od biedy można ten odsetek doliczyć do tych 52 proc. W nieco wcześniejszym sondażu (Millward Brown) aż 60 proc. respondentów stwierdziło, że przyczyny katastrofy nigdy nie zostaną wyjaśnione, a 46 proc. ankietowanych uważa, że badanie okoliczności wypadku powinno zostać powtórzone. W badaniu CBOS z początku lutego raptem 28 proc. pytanych odpowiedziało, że prezydent Kaczyński „zdecydowanie nie” zginął w zamachu, a tylko 11 proc. było przekonanych o zamachu, ale dodatkowo aż 21 proc. było zdania, że raczej był zamach.
„I kto tu jest sektą?” – triumfalnie pytają prawicowi komentatorzy. Twierdzą, że to ci, którzy twardo wierzą w ustalenia rządowego raportu komisji Millera, są dziwaczną, zacietrzewioną mniejszością, która odrzuca racjonalną dyskusję i jest głucha na wszelkie argumenty. A po drugiej stronie są spokojni ludzie, którzy po prostu mają wątpliwości i czekają, aż ktoś im wszystko wyjaśni.
Historyk prof. Antoni Dudek lansuje tezę, że społeczeństwo jest podzielone na trzy w miarę równe grupy, z których jedna wierzy w zamach, druga w katastrofę, a trzecia, do której sam się zalicza, nie zna ostatecznej odpowiedzi na to dręczące pytanie („nie wiem, ustawiam się z boku, nie przesądzam”). I chociaż raczej nie skłania się wyraźnie ku teorii mordu na prezydencie, to wątpliwości pozostają, a katastrofa ma status „niewyjaśnionej”. Patrząc na internetowe wpisy i dyskusje, widać, że postawa Dudka zyskuje na popularności, staje się modna.