Bolesław Piecha, poseł PiS, rybnickie wybory uzupełniające do Senatu RP (po śmierci Antoniego Motyczki, senatora PO) – wygrał w cuglach. Fakt ten nie powinien nikogo dziwić, ponieważ tylko PiS podeszło do wyborów poważnie i planowo. Cała kampania sprowadzała się do hasła: dziś Rybnik, jutro Śląsk – potem Polska.
Już wystawienie do boju Piechy, który w rodzinnym okręgu rybnickim uzyskał w wyborach do parlamentu najlepszy wynik świadczyło o pisowskiej determinacji w dążeniu do wiktorii. Na czas kampanii wyborczej Kaczyński po swojemu zmienił image, złagodził wypowiedzi, uszlachetnił język, złagodniał jak baranek. Nie było już mowy o tym, że „śląskość jest po prostu pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej”.
Te słowa wywołały oburzenie i bez dwóch zdań przyczyniły się do gorszego (w porównaniu z wyborami 2007 r.) wyniku PiS w 2011 r. na Śląsku. Najgłośniej i najdosadniej zareagował na nie Ruch Autonomii Śląska. A właśnie w Rybniku RAŚ ma silną pozycję, ba, to wręcz jego matecznik – tu ruch się narodził. Stąd Kaczyński zręcznie zacierał poprzednie złe wrażenia. Teraz stawiał znak równości między polskością i śląskością bez mrugnięcia okiem. A może właśnie z mrugnięciem, dostrzegalnym tylko co bardziej dociekliwym… Tendencji autonomicznych szukał w zamierzchłych czasach komunizmu, kiedy to Ślązacy żywili się poczuciem krzywdy.
Mówił, że je rozumie, choć nie podziela. Empatycznie zauważał ludzi ciężkiej i solidnej pracy. Bezrobocie, biedę i pustynię poprzemysłową – czyli kolejną śląską krzywdę, która daje autonomistom poparcie społeczne. Wygłosił czułą obronę emerytur górniczych i zdecydowanie sprzeciwiał się planom prywatyzacji górnictwa.