Nowy minister sprawiedliwości Marek Biernacki, z wykształcenia prawnik, bez wątpienia na niuansach resortu, którym przyjdzie mu teraz kierować, zna się lepiej niż poprzednik, ale jego nominacja to niespodzianka. Kiedy jako poseł pracował nad reformą ministerstwa spraw wewnętrznych i administracji, spodziewano się, że to on, a nie Jacek Cichocki, stanie na czele nowego ministerstwa spraw wewnętrznych. Tym bardziej, że w czasie rządów AWS w latach 1999-2001 kierował tym resortem i czynił to dobrze. To za jego czasów powstało Centralne Biuro Śledcze. Wcześniej skutecznie odzyskiwał majątek byłej PZPR, jako likwidator w Gdańsku, uważano go za sprawnego organizatora i człowieka radzącego sobie z kierowaniem dużymi zespołami. A jednak premier Donald Tusk postawił nie na niego, ale Cichockiego, którego zresztą niebawem wymienił na Bartłomieja Sienkiewicza.
Decyzje personalne Tuska są czasem niezrozumiałe, do tego już się przyzwyczailiśmy. Szczególnie roszady w ministerstwie sprawiedliwości budziły wątpliwości. Szybkie i z dzisiejszej perspektywy, bez jasnego powodu zdymisjonowanie Zbigniewa Ćwiąkalskiego to przykład dyktowanego emocjami, a nie rozumem posunięcia. Fakt, że za kadencji Ćwiąkalskiego doszło do kilku samobójstw w więzieniach, czemu nie mógł przecież przeciwdziałać, to dla premiera była wystarczająca przyczyna do jego odwołania. Kompromitujące wpadki innych ministrów już tak premiera nie motywowały.
Dobrze wykonywał swoje obowiązki kolejny szef resortu Krzysztof Kwiatkowski. Jego zamianę na Jarosława Gowina potraktowano, jako wewnętrzny handel stanowiskami rządowymi, ukłon w stronę konserwatywnego skrzydła w PO. Premierowi szermującemu często sloganami o służeniu ojczyźnie, nie udało się wytłumaczyć tego posunięcia.
Czy Marek Biernacki będzie silnym i budzącym szacunek ministrem, zależy nie tylko od niego, ale i od przestrzeni do zagospodarowania, jaką wyznaczy mu szef rządu.