Przy okazji kolejnych sporów światopoglądowych próbował budować sobie polityczną pozycję, uznając zapewne, że resort sprawiedliwości daje dobry punkt startu. Skoro Lech Kaczyński został prezydentem, a PiS potężną partią, to dlaczego on miałby nie osiągnąć choć części tamtych sukcesów? Otóż po pierwsze dlatego, że minister nie jest już prokuratorem generalnym i żadnym mniejszym czy większym szeryfem nie zostanie, a po drugie dlatego, że Gowin jest w gruncie rzeczy politycznym samotnikiem. Nie zbudował żadnej znaczącej frakcji w Platformie, nie zbudował sobie osobistej politycznej pozycji jako poseł z Krakowa. Przynajmniej takiej, by w wyborach samorządowych wystartować z szansami zwycięstwa na stanowisko prezydenta tego miasta, co w pierwszym odruchu po dymisji zapowiedział.
Gowinowi trudno więc skonstruować dla siebie plan polityczny. Jeśli zechce zmierzyć się z Tuskiem o przywództwo w PO – przegra. Prezydentura Krakowa, mimo wielu wysiłków promocyjnych (Gowin autentycznie pracuje w mieście nad swoją rozpoznawalnością i popularnością), na razie jest poza zasięgiem. Dokonanie znaczącego podziału w PO – niemożliwe, podobnie jak stworzenie własnej partii. Między Tuskiem a Kaczyńskim nie ma dziś miejsca na żaden polityczny byt i Jarosław Gowin nie zostanie Jarosławem Drugim. Jeśli celem Gowina jest prezydentura kraju, a ten plan wydaje się na miarę jego ambicji, musi mieć zaplecze polityczne. A to oznacza, że musi czekać. \
Musi przeczekać jeszcze jedną kadencję Bronisława Komorowskiego i erę Tuska w PO z nadzieją, że Platforma kiedyś się rozpadnie, a w PiS po władzę sięgną młodzi, z którymi zaczął współpracować, i będzie szansa na tworzenie nowych politycznych bytów.