Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Bez wyjścia

Stadiony płoną, czyli walka z wiatrakami

Odżył spór kibiców z władzą o przykładne zachowanie na stadionach. Nie zanosi się, by któraś ze stron ustąpiła. A wtedy, jak zwykle, stracą kluby.

Dokręcanie śruby kibicom to nie jest dobra metoda, tym bardziej, że na stadionach Ekstraklasy od kilku dobrych lat jest w miarę spokojnie. Łamanie prawa sprowadza się do wywieszania transparentów o zabronionej treści, skandowania wulgaryzmów, rozwijania wielkich flag, tzw. sektorówek (pod którymi ultrasi się maskują i odpalają race), stania zamiast siedzenia, blokowania przejść ewakuacyjnych oraz odpalania pirotechniki, czyli głównie właśnie rac.

Takie zakazy wprowadziła znowelizowana przed EURO 2012 ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych. Jej twórcy założyli chyba, że kibice – bardzo często wychowankowie ulicy, gdzie trzeba było sobie radzić pięściami, a policja była najgorszym wrogiem – z dnia na dzień staną się aniołami.

Oczywiście trudno mieć pretensje do wojewodów, bo to nie oni to prawo uchwalali, a wymaga się od nich, by reagowali, gdy zasady są naruszane. Trudno też odmówić im racji, że odpalanie rac pod sektorówkami to proszenie się o pożar, którego konsekwencje mogą być tragiczne. Wojewodowie zamykają jednak trybuny bardzo chętnie, bo brak kibiców to brak problemów, również dla policji, która ochrania mecze poza stadionami. Dochodzi do absurdalnych sytuacji, bo kibice są karani nie za swoje winy – ostatnio najbardziej pokrzywdzeni są fani łódzkiego Widzewa, bo najpierw zakazano im wstępu na stadion Wisły Kraków (bo wcześniej race odpalali na nim kibice Legii), a później Lecha Poznań (za odpalanie rac w sektorze zajmowanym przez kibiców Wisły).

Strasząc zamykaniem trybun wojewodowie robią sobie również wrogów w klubowych władzach przerażonych nie tylko spadkiem dochodów z biletów, ale i odszkodowań wobec posiadaczy karnetów.

Reklama