Podpytuję „elektorat studencki” o znaczenie słów „lewica” i „prawica”. Otóż większość indagowanych młodych ludzi nie ma żadnych skojarzeń „w temacie”. Jeśli ogół społeczeństwa nie jest lepiej zorientowany niż studenci (a można przyjąć taką hipotezę), to płynie stąd morał dla polityków i dziennikarzy – nie warto posługiwać się tymi słowami. I nie dość, że większość ich nie zna, to pozostali są, by tak rzec, semantycznie niejednomyślni. Studenci dostarczają bowiem różnych, czasem dość zaskakujących odpowiedzi. Mnie tam się zawsze lewica kojarzyła z wysokimi podatkami i osłonami socjalnymi dla gorzej sytuowanych. Za to prawica z nacjonalizmem i konserwatyzmem obyczajowym. Otóż moi interlokutorzy podzielają wprawdzie wymienione konotacje „prawicy”, jednak przez lewicowość rozumieją na ogół „agendę liberalną”. Lewicowiec to ktoś antykonserwatywny, popierający aborcję na życzenie, in vitro, marihuanę i eutanazję. Taki ktoś nie może być katolikiem, więc jest z natury antykościelny. Ponadto nierzadko spotykam się ze skojarzeniem słowa „lewica” z „lewizną” i w ogóle „nieprawością”. W gruncie rzeczy całkiem słuszna intuicja językowa, czyż nie?
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że do tego liberalnego obrazka z archaicznym podtekstem semantyki „lewości i prawości” bardziej pasuje Palikot niż Miller. Lecz i ten ostatni ma szansę w oczach studentów, bo niektórzy słowo „lewica” łączą z „postkomunizmem”, czyli jakimś bliżej niesprecyzowanym dziedzictwem „poprzedniego ustroju”, w którym (wedle ich wyobrażeń) ruskie czołgi terroryzowały naród, aby pachołki Moskwy mogły bezkarnie mordować księży.