PiS – odwracając dotychczas działającą regułę – staje się silne słabością Platformy. Platformie spadają notowania, jej politycy są sfrustrowani. Nie nastąpił w ostatnim czasie żaden krach – mówią – żadna spektakularna katastrofa, która uzasadniałaby aż takie ataki na Platformę. Działa raczej skumulowanie błędów, niezręczności, nieudolności – dołożone do prawie sześciu lat obcowania z tą samą ekipą i premierem, jego retoryką, zwyczajami, piarowymi chwytami. Zaczęli nudzić i denerwować. A jeszcze do tego coraz częściej śmieszyć. To najgorsze połączenie.
Topnieje też bariera immunologiczna przed PiS. Nie znaczy to, że wyborcy Platformy przerzucają sympatie na PiS, tego Jarosław Kaczyński zresztą nigdy nie oczekiwał. Oni jedynie nie uznają zagrożenia ze strony PiS za wystarczająco duże, aby wybaczyć Platformie wszystkie grzechy i zaniedbania, iść do wyborów i na nią zagłosować. Widać przekonanie, że PiS nawet jeśli wygra, nie skleci koalicji, że będzie rządzić słabsza Platforma choćby z SLD, a jeśli dostanie po nosie, to dobrze, bo się jej należy.
W polityce nie ma sprawiedliwości, zawsze dla pozycji partii i ich liderów ważniejsze było to, jak się wyborcom wydaje, niż to, jaki jest obiektywny stan spraw. SLD w 2005 r. oraz PiS w 2007 r. nie przegrały wyborów dlatego, że dołowała gospodarka, bo było wręcz przeciwnie. Zdecydowała wówczas społeczna atmosfera, która teraz staje się wroga wobec Platformy. W jakimś stopniu przyczynia się do tego wyznawana przez premiera Tuska doktryna sprawowania rządów, programowo pozbawiona większych wizji, tej specyficznej symbolicznej otoczki, a nawet umiarkowanego patosu, które w trudnych momentach mogą przetrzymać publiczną krytykę.