Kraj

Umarł Bumar, niech żyje PHO

Nowy dostawca armii. Ale tylko z nazwy

W chwili śmierci Bumar miał dopiero dziesięć lat. Śmierć nastąpiła nagle, choć wielu ją wieściło. Wielu też na nią czekało.

Bumar wyrósł na młodzieńca z wyraźną tendencją do wzbudzania antypatii. Na niektórych rynkach firma miała tak złą renomę, że jej handlowcy woleli przedstawiać się jako przedstawiciele konkretnych zakładów wchodzących w skład grupy. Bumar kojarzył się z przeciągniętymi w czasie kontraktami i mało nowoczesnymi produktami.

W środę o godzinie 21.34 zgon Bumaru osobiście ogłosił Krzysztof Krystowski, prezes Bumaru. Kilka sekund później narodził się Polski Holding Obronny. To też ogłosił Krzysztof Krystowski, już w nowej roli prezesa PHO. Już tylko po tym bystry czytelnik domyślić się może, że na razie mamy do czynienia ze zmianą nazwy. Droga do zmian samego koncernu jest jeszcze długa i w czasie jej pokonywania dawny Bumar, a dzisiejsze PHO, rzeczywiście może polec. Holdingowi dramatycznie kurczy się oferta, którą mógłby zainteresować polską armię. A to jej główny odbiorca, który przez lata sumiennie utrzymywał tą firmę, choć nie bez narzekań na jakość produktów. Czara goryczy chyba się przelała, bo na wczorajszej uroczystości był dosłownie jeden oficer w mundurze. Nie było nikogo z kierownictwa Sztabu Generalnego. Minister Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak usprawiedliwił się wyjazdem do Chin. Jego zastępca od spraw zakupów wyjazdem do Brna. Co robiło pozostałych trzech wiceministrów nie wiadomo. Ale ich brak na uroczystości nie jest dobrą wróżbą na przyszłość PHO.

W długoletnim sporze pomiędzy Bumarem a wojskiem ciągle pojawiał się argument braku komunikacji z wojskiem. Bumar odgryzał się, że gdyby wojsko choć raz umiało konkretnie powiedzieć, co właściwie chciałoby kupować i w jakiej perspektywie, to inżynierowie mogliby wreszcie usiąść do projektowania. Wyprzedzając wojskowe dokumenty, w Bumarze przystąpiono do budowy gąsiennicowego wozu bojowego. Anders kosztował podatnika ponad 20 mln zł.

Reklama