Były minister sprawiedliwości w liście do członków swojej partii i na kolejnych konferencjach, w licznych wywiadach, krótkich i dłuższych, poddał krytyce politykę, w której przecież uczestniczył na pierwszej linii. Jednoznacznie wskazał na Donalda Tuska jako głównego winowajcę i autora dzisiejszych niepowodzeń sondażowych Platformy.
Coś tam w liście dla porządku pochwalił, między innymi swoje własne zabiegi deregulacyjne, ale składa się on przede wszystkim z zarzutów wobec polityki „ciepłej wody z kranu”, wobec wielu zaniechań reformatorskich rządu (podatkowych, edukacyjnych, ustawowych w sprawie działalności gospodarczej i informatyzacji kraju).
Najważniejszy jest jednak ten, że Platforma (czytaj: Tusk) oderwała się od korzeni, przestała być liberalno-konserwatywną i republikańską, otwartą na społeczeństwo obywatelskie, straciła wolę budowania strategicznej wizji przebudowy państwa, oderwała się od ludzi czego efektem jest utrata zaufania wyborców. Charakterystyczne, że Gowin nie odwołał się w swoim liście do konfliktu obyczajowo-moralnego wewnątrz PO, a ujawnionego z całą ekspresją podczas głosowania w Sejmie nad związkami partnerskimi, który zresztą w nieuniknionej konsekwencji doprowadził do dymisji ministra sprawiedliwości.
Autor listu o tym nie mówi, przenosi sprawę na inne pola, przedstawia się jako strateg i kandydat na przywódcę, a nie jako lider jakiejś tam frakcji partyjnej. Oczywiście rozpoczął swój lot na wieść, że wybory przewodniczącego Platformy odbędą się już za kilka tygodni. I choć większych szans na zdystansowanie Tuska nie ma, to chce wykorzystać kampanię wyborczą wewnątrz partii do ekspozycji swojej osoby na szerszym forum. Na co wskazuje zresztą jej rozpoczęcie nie na jakichś wewnętrznych konwentyklach, a od razu w mediach i w pełnym świetle jupiterów.