W przeddzień trzeciej rocznicy wyboru (4 lipca druga tura wyborów) na urząd prezydenta RP Bronisław Komorowski podejmował w swej rezydencji w Wiśle prezydentów państw Grupy Wyszehradzkiej, na którym obecny był także prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz. Rozmawiano o listopadowym szczycie w Wilnie (Litwa właśnie objęła prezydencję w Unii Europejskiej) i szansach na podpisanie przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej. Zapewne także o obecności prezydenta Polski, a może i Ukrainy na uroczystościach w Łucku, które mają uczcić ofiary wołyńskiej rzezi w 70 rocznicę tych tragicznych wydarzeń. Kilka dni wcześniej prezydent zawetował ustawę o okręgach sądowych i to zawetował w sposób dla niego dość niezwykły. Bronisław Komorowski na ogół w takich przypadkach w słowach oszczędny, tym razem nie pozostawił suchej nitki na tak zwanym projekcie obywatelskim, firmowanym początkowo przez PSL, a potem przez całą opozycję. Nie oszczędził ostrych słów także autorowi przekształcania sadów byłemu ministrowi sprawiedliwości. Natychmiast przestał też do Sejmu własny projekt ustawy, ustalający wyraziste kryteria przekształceń i mogących być przedmiotem międzypartyjnego, zwłaszcza zaś wewnątrzkoalicyjnego kompromisu.
Solidna prezydentura
Można więc powiedzieć, że w przeddzień rocznicy wyboru w ciągu kilku dni skupiło się kilka kwestii będących wyznacznikami tej prezydentury. Kwestie polityki zagranicznej, zwłaszcza zaś jedna z kluczowych dla polski kwestii przyciągnięcia do UE Ukrainy, polityka historyczna w bardzo praktycznym, mało ideologicznym, ale przybliżającym nas do historycznej prawdy wydaniu oraz aktywność na scenie krajowej, gdzie prezydent podejmuje różne próby kompromisu, szukając rozwiązań racjonalnych. To nie jest prezydentura błysków i fajerwerków, ale to nie jest też prezydentura polegająca na wpatrywaniu się li tylko w przysłowiowy już żyrandol.