Bilety były po 40 zł. Przypuszczam, że gdyby Jezus kupił tego dnia bilet i w ten sposób wszedł na stadion (bo cudów nie ma – bez biletu nie wpuszczano), to wygnałby wszystkich na zbity łeb razem z egzorcystą i jego kolegami po fachu – z arcybiskupem warszawsko-praskim Henrykiem Hoserem na czele.
Uroczystość rozpoczęła zakonnica, która ogłosiła widzom, że jeśli podczas modlitwy dojdzie do „manifestacji demonicznych, to nie należy się bać, tylko przytrzymać taką osobę, a wolontariusz odprowadzi ją do egzorcysty”. Walka z Szatanem to piękna sprawa. W mojej maleńkiej wioszczynie suwalskiej, jeszcze za cara, sto lat temu, w starej wierzbie na końcu wsi mieszkał diabeł. Pysk miał czarny jak sagan z kuchni zdjęty, a ogon na dwa metry. Tym ogonem jak chlasnął, to zająca zabijał albo lisa. Dla zabawy zabijał, bo dla diabłów śmierć to jest zabawa.
Stare kobiety z nieszporów wracały z obrazem przenajświętszym w pozłocistej ramie i pod szkłem. Ten obraz przed wierzbą postawiły, bo wiadomo, że takiej świętości diabeł nie wytrzyma. A ten ogonem cudowny obraz odkręcił, do wierzby go wciągnął i zeżarł z ramą i szybą, aż chrupało. Taki był. Dopiero ksiądz bambulców kazał na polu nazbierać sporą górkę i przy tych kamieniach straż modlitewną trzy dni i trzy noce chłopy trzymali. Na koniec święconą wodą ksiądz kropił, a tymi bambulcami cała wieś w wierzbę ciskała. Piszczał czarci pomiot, jak oberwał, aż w korzenie wierzby się schował. Pierwszą wojnę przeżył, drugą przeżył, a jak w 1945 Ruskie Niemców gnały, to z hitlerowcami uciekł do Berlina. Do dziś podobno restaurację tam prowadzi.