Najpewniej żadne odwołania decyzji kurii nie zmienią, proboszcz z reguły nie wygrywa z biskupem, zasada hierarchii jest nadrzędna. Uderzające jest co innego: dramatyczna, poza wstawiennictwem wiernych z parafii, samotność Lemańskiego. W całym polskim Kościele nie odezwał się w jego obronie nikt z księży czy wysokich hierarchów. Nie chodzi tu nawet wprost o wspieranie proboszcza z Jasienicy w sporze z biskupem w sensie formalnoprawnym o to, czy jest jeszcze proboszczem czy nie, ale o wsparcie ideowe i zwyczajnie ludzkie. Lemański z jego poglądami na temat roli kapłana w życiu wiernych, z wyrozumiałym stosunkiem do metody sztucznego zapłodnienia, z koncepcją aktywnego polsko-żydowskiego pojednania jeszcze w nie tak odległych czasach miałby w Kościele hierarchicznym co najmniej w miarę życzliwych recenzentów. Toczyła się jeszcze jakaś, i tak niezbyt żywa, debata między tzw. Kościołem toruńskim a łagiewnickim; żył jeszcze abp Życiński, a kardynał Dziwisz uchodził za umiarkowanego i ostrożnego, ale jednak reformatora. Dzisiaj można powiedzieć o całkowitym zwycięstwie Kościoła apb. Hosera, Michalika, ojca Rydzyka, pod patronatem PiS. Widać było ten większościowy, zwycięski Kościół pod Jasną Górą, podczas pielgrzymki Radia Maryja, gdzie jedno z kazań wygłosił prezes Kaczyński i gdzie gromko wspierano abp. Hosera, dziękując mu, że „mówi prawdę”.
Katolicy o bardziej liberalnym nastawieniu nie mają swoich biskupów, a ich proboszczowie są właśnie usuwani. Bo obok załamania się formacji katolicyzmu otwartego widać też pustkę polityczną. Platforma Obywatelska, która łudziła się, że buduje wśród hierarchów własne wpływy, biegała na rekolekcje i nie stawiała żadnego oporu w komisji majątkowej, obudziła się jako partia „antykościelna”, która chce pozbawić naród tożsamości i religii.