Wczoraj w nocy wyjątkowo gwałtowny pożar zniszczył znaczną część Hôtelu Lambert, skarbu dziedzictwa architektonicznego Paryża – napisał „Le Parisien” 11 lipca 2013 r. – Hôtel znajdujący się na wschodnim skraju wyspy Świętego Ludwika, zbudowany w XVII w. przez architekta Ludwika Le Vau, doznał, podług ministra kultury Aurelli Filipetti, która od razu udała się na miejsce, »nieodwracalnych zniszczeń«”. Przyznaję, że gdy czytałem te słowa i mnie, jakże dalekiego od emigracyjno-cierpiętniczych tradycji, coś ścisnęło w gardle.
Hôtel po francusku, w odniesieniu do budynku, nie ma nic wspólnego z miejscem wynajmu pokojów na dni lub godziny. To coś – nie ma w polskim języku odpowiedniego słowa – pomiędzy pałacem, rezydencją, siedzibą wysokiej klasy.
Początki Hôtelu Lambert wielkiej chwały mu nie przynoszą. Budował go Le Vau, a dekorował Lebrun i Le Seuer na zamówienie (jak sama nazwa wskazuje) arcybogatego Jana Chrzciciela Lamberta, wysokiego urzędnika królewskiego i handlarza, którego nawet w najbardziej tolerancyjnych pracach francuskich historyków określa się mianem przemytnika. Ukończoną w 1642 r. rezydencją cieszył się tylko dwa lata. Po śmierci w podejrzanych okolicznościach budowlę przejął jego brat Mikołaj – prawa ręka najbardziej skorumpowanego w dziejach Francji ministra Fouqueta. Dzięki niesłychanym spekulacjom i oszustwom podatkowym wykupił niemal całą wyspę Świętego Ludwika. Ku utrapieniu współczesnych przewodników jest więc na niej dzisiaj co najmniej pięć „hoteli Lambert”. Wspaniała kariera Mikołaja załamała się wraz z upadkiem Fouqueta, ale na pewnym poziomie bogactwa upadki są już rzeczą względną. Owszem, Fouquet znalazł się w Bastylii, Mikołaj Lambert stracił 14 budynków na wyspie, ale zachował ten najwspanialszy hotel; mógł go, umierając w 1692 r.