W środę po porannej mszy w Jasienicy Lemański opowiedział swym parafianom – którzy w większości stali za nim murem – o szczegółach. Ksiądz przyjmuje wszystkie decyzje władzy kościelnej. Odprawi nawet wspólnie mszę ze swym następcą na urzędzie jasienickiego proboszcza. Zaznaczył, że nie jest obłożony karami kościelnymi, zachowuje prawa kapłańskie (traci proboszczowskie, m.in. do asystowania przy zawieraniu małżeństw). I że oczekuje odpowiedzi na swe odwołanie od decyzji abp. o swym odwołaniu z probostwa.
Powiedział, że wierzy, iż wróci do Jasienicy na stałe, a na razie zamieszka u zaprzyjaźnionego księdza i będzie zaglądał sporadycznie do Jasienicy i odprawiał msze. Nie zamierza skorzystać z domu dla księży emerytów, ani z zapomogi dla kapłanów potrzebujących wsparcia, bo ma środki do życia.
Rozumiem to tak, że pośrednio Lemański przyznał rację tym, którzy zarzucili mu błędną interpretację prawa kościelnego. Błąd polegał na tym, że Lemański uznał, że został przez biskupa odwołany w trybie karnym, gdy w istocie został odwołany w trybie administracyjnym. Oznacza to, że powinien bez dyskusji wykonać dekret biskupi, nie czekając na wynik złożonego przez siebie odwołania od decyzji biskupa.
To „porozumienie” nie jest sensacją dla mediów, ale może być kołem ratunkowym dla księdza. Ci, którzy widzieli w nim jakiegoś lidera zmiany w Kościele, będą pewno rozczarowani. Jednak Lemański nigdy nie był materiałem na Lutra polskiego katolicyzmu.
Jest jednym z tych kapłanów, którzy próbują u nas być księżmi w duszpasterskim w stylu papieża Franciszka. Nie ma ich zbyt wielu. Nie znajdują zrozumienia ani wsparcia wśród kleru, ani w opinii katolickiej (z nielicznymi wyjątkami), nawet w znacznej części mediów świeckich. Z różnych stron są atakowani i dyskredytowani. A to jako przyczółki kościelnego progresizmu czy soborowej zarazy Kościoła otwartego. A to jako warchoły i medialni lansiarze. A jednak to oni są nadzieją, że Kościół w Polsce wyzwoli się kiedyś z oparów rydzykizmu i szamaństwa.