Niczym tow. Stalin otrzymuję moc listów od zatroskanych obywateli, jakkolwiek nie dopatruję się w nich śladów kultu Swojej Osoby. Na to jednak przyjdzie jeszcze czas. Ostatnia fala epistolarna jest na okoliczność taką, że poseł John Godson orzekł, iż to rzecz śmieszna wierzyć, że człowiek pochodzi od małpy. Ja też chyba uznałem to za śmieszne, bo się śmiałem, za co telewidzowie w części zmyli mi głowę, a w innej części obsypali pochwałami. Wypadki te natchnęły mnie do dwóch refleksji. Jedna dotyczy postępu duchowego, który się u nas, między innymi za sprawą posła Godsona, dokonuje (za co jestem mu naprawdę wdzięczny), a druga – małpy.
Nasze europejskie życie duchowe, w odróżnieniu na przykład od amerykańskiego, od dwustu lat bez mała nurza się w hipokryzji. Przez stulecia wojen religijnych w Europie nauczyliśmy się wszelkie różnice przekonań, zwłaszcza religijnych, traktować jako niebezpieczeństwo dla życia i mienia, wobec czego unikamy ich eksponowania. Obowiązuje nas kurtuazja wzajemna, pod szyldem tolerancji i wzajemnego szacunku. Katolik nie będzie już przekonywał protestanta do uznania zwierzchnictwa papieża oraz kultu Maryi, ateista zaś nie będzie tłumaczył wierzącemu, że Boga stworzył człowiek na swój obraz i podobieństwo. Niestety, ten uwiąd sporu sprawia, że przekonania nasze stały się miałkie, słabe i jakby niedosłowne. W rezultacie jakby tak nie na serio jedni wierzą, że Bóg stworzył świat w sześć dni, inni zaś, że natura z własnej mocy istnieje, a rybi przodek wszystkich ludzi polewał mleczkiem jajeczka swoich nałożnic w praoceanie.
Filozofowie XIX i XX w., nurtu zwanego hermeneutycznym, ukuli całą teorię mówiącą, jak to prawda snuje się po różnych tekstach, nieraz całkiem ze sobą sprzecznych logicznie i literalnie, niemniej jednak razem tworzących powszechne kulturowe dziedzictwo, będące kosmosem wszelkiego sensu.