Szybko one jednak zniknęły, bo minister podobno się pomylił. A ponieważ pomylił się nie po raz pierwszy, więc zrobiło się przaśnie. Kilka dni później okazało się, że Rostowski tylko udawał, że forsy mamy jak lodu, żeby narodu nie spłoszyć. Wiedział, że nie ma, ale robił dobrą minę i nawet krzyczał na tych, którzy kwękali, że budżet się nie dopnie i kieszeń państwa okaże się dziurawa. Właśnie wyszło szydło z wora. Rację mieli kwękający. Na szczęście rynki finansowe i międzynarodowi spece od gotówki wiedzieli tak samo dobrze jak Rostowski, że mu zabraknie. Tak się podobno robi w świecie, że się ludziom kłamie, a potem mówi „Sorry, pomyłka”.
Jest taka anegdotka o pewnej pani, której mąż był dobrze znany w damskich kręgach ze swojego niefrasobliwego podejścia do szóstego przykazania. Ponieważ ta pani wyszła za niego z miłości i zawsze mu wierzyła, więc zrobiło jej się przykro. Trzymała jednak fason, jak to się kiedyś mawiało, i na pytania rodziny, czy ufa mężowi, odpowiadała: Ufam. Kiedy mąż mówi, że mnie nie zdradza, ufam, że mnie okłamuje. Podejrzewam, że takich ufających naszemu rządowi z dnia na dzień, za sprawą Rostowskiego, przybyło. Sam skłaniam się do tego, by do nich dołączyć. Jestem z pewnością staroświecki w moich odczuciach, ale co ja na to poradzę, że trudno mi uznać oszustwo za zaletę.
Dawniej co roku oglądałem z radością Tour de France, ale skończyła się ta moja radość, bo i mnie, i miliony kibiców na świecie potraktowano jak niepełnosprawnych umysłowo, którym można bez końca wciskać kit. Na czym ten kit polega? Na oszustwie. Kolarze się szprycują, a doping jest coraz trudniejszy do wykrycia.