Równie dobrze mógłby Gowin pojechać do Oslo. Po pierwsze – chłodniej, po drugie – też nikt go tam nie zna, a miasto przecież większe, więc szanse na poparcie też. Tak, to prawda, tyle że Gowin nie dba o takie ułatwienia. Jeździ tam, gdzie premier Tusk, bo cały czas liczy na to, że „skrzyżuje z Tuskiem szpady”. Niestety, premier spotyka się tylko z lokalnymi działaczami PO. Dlaczego Tusk nie chce rozmawiać o przyszłości Polski? Dlaczego nie chce mówić o gazie łupkowym? Dlatego, że premier nacjonalizuje prywatne pieniądze Polaków, bo został socjalistą i boi się ludzi. Gowin zaś przeciwnie – nie został socjalistą, tylko został Tuskiem sprzed lat dziesięciu. Tak przynajmniej mówi. Czy Gowin wie, co się przez dziesięć ostatnich lat stało na świecie? Runęła gospodarczo Europa, USA dodrukowały biliony dolarów bez pokrycia, a słynne szwajcarskie zegarki są produkcji chińskiej.
Stoi więc Jarosław Gowin w Suwałkach lub Olsztynie pod wielkim napisem „GO WIN”, bo robi sobie profetyczny żarcik z nazwiska. Na ulicy jeden drugiego pyta, co to znaczy. – Chyba zaprasza nas na wino – odpowiada ten drugi. Ktoś zadaje politykowi pytanie: – Chce pan odwołać własnego premiera? – Nie chcę odwołać Tuska, ale go zastąpić. To różnica – odpowiada. Oczywiście, że różnica. W znanej sztuce Szekspira Klaudiusz też nie chciał zabić króla, swojego brata, tylko go zastąpić. I, jak wiemy, udało mu się.
Pojechałem do Warszawy, a tam burmistrz Ursynowa Guział nie ustaje w staraniach, by usunąć ze stanowiska Hannę Gronkiewicz-Waltz. Kto ją zastąpi, to już inna sprawa. Może poseł PiS Artur Górski, polityk znany z pomysłu, by uchwałą Sejmu intronizować Chrystusa na króla Polski?