Grzegorz Rzeczkowski: Boniecki, Lemański, Mądel, wcześniej Obirek. Wszystkie te nazwiska łączy jedno – nakaz milczenia nałożony przez przełożonych kościelnych. Nie sądzi pan, że to brzmi jak ponury żart - w tym samym zakonie, do którego należy odważny papież Franciszek, sznuruje się usta tym, którzy nawet nie tyle mają odwagę wypowiadać kontrowersyjne poglądy, co po prostu mówić to, co myślą.
Stanisław Obirek: Nie wiem, czy to ponury żart, czy raczej wydarzenia, które oddają faktyczną mentalność polskich hierarchów, w tym i przełożonych jezuitów. Mam w tej kwestii spore doświadczenie, bo przed 20 – 30 laty miałem okazję porównywać jezuitów zachodnich oraz polskich i miałem wrażenie, że są to dwa różne światy. Dlatego z perspektywy zachodniej rzeczywiście może to wyglądać jak ponury żart, że próba racjonalnego odniesienia się do opinii innych, traktowana jest jako kontrowersyjność.
Krzysztof Mądel spędził wiele lat we Włoszech i – można powiedzieć - zaraził się włoską perspektywą. Z kolei Lemański i Boniecki zarażeni są perspektywą papieża Franciszka. Natomiast ich przełożeni zachowują się tak, jakby się nic w Kościele nie zmieniało, jakby żyli w ciągłym konflikcie. Choć w tym przypadku mamy do czynienia z konfliktem na poziomie językowym, a nie dotyczącym wizji Kościoła. Perspektywa polska jest po prostu inna. Przełożeni ojca Mądla oraz biskupi są przekonani, że bronią interesów Kościoła.
Wszystko rozbija się o język? Wydawało by się, że problemem jest odmienna mentalność i – jednak - różnice w myśleniu o Kościele i świecie zewnętrznym.
Tym ludziom zależy na tym samym, czyli na dobru Kościoła. Tylko obie strony inaczej to rozumieją. Dlatego wychodzi to wszystko właśnie tak - po mrożkowemu. Jedni, jak Lemański czy Mądel przekonują, że dialog z Kościołem jest możliwy, zaś inni, jak Hoser czy prowincjał jezuitów, że to szkodzenie Kościołowi. Właśnie tak też postrzegają każdą próbę otwarcia się na inaczej myślących. Efektem są dwa wykluczające się sposoby postrzegania Kościoła.
Komentując sprawę ojca Mądla, Adam Szostkiewicz napisał na swoim blogu, że jezuita dostał zakaz wypowiadania się po jednym wywiadzie, a Rydzykowi nikt nie zwróci nawet uwagi, choć właściwie każda jego wypowiedź powinna mieć konsekwencje ze strony przełożonych.
Dla Adama Szostkiewicza, liberalnego uczestnika debaty publicznej, pluralizm, a co za tym idzie mnogość głosów i poglądów w niej występujących jest czymś dobrym. Z kolei Episkopat i ojciec Rydzyk uważają, że jakakolwiek próba kwestionowania ich punktu widzenia stanowi szatańskie, śmiertelne zagrożenie dla całego Kościoła. W oczach toruńskiego redemptorysty i wychowanym na jego mediach biskupach jest to instytucja totalną, która ma gotowe odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie nurtują człowieka. Tak rozumiany Kościół zaspokaja wszystkie potrzeby człowieka od narodzin do śmierci. To, co nam jawi się jako absurd, jest konsekwencją właśnie takiej logiki, nie reformowalnej w gruncie rzeczy.
W polskim Kościele nie ma przepływu informacji, idei. To oddzielny świat. Aby jakoś się do niego zbliżyć, trzeba byłoby się dogadać. Ale nie wiem, czy panu i mnie się chce. W swoim blogu Aam Szostkiewicz wspomniał też Tomasza Terlikowskiego jako czołowego katolickiego publicystę. Chciałbym zwrócić uwagę, że jest to człowiek teologicznie słabo wykształcony i mimo tytułu doktorskiego nie zna podstaw teologii katolickiej. Powołuje się na tradycje i jej niezmienność, tymczasem to umiejętność dostosowania się do zmieniających się czasów – słynne aggiornamento Jana XXIII stanowi o wielkości katolicyzmu i różni go od sekt. Redaktor Terlikowski mógłby się wiele nauczyć słuchając uważnie przekazu płynącego z serca katolicyzmu – z Watykanu. Niestety woli skupiać się na własnych obsesjach.
Inaczej myślący są usuwani, zostają jedynie ci, którzy podzielają poglądy narzucane z góry. W ten sposób Kościół coraz bardziej przypomina sektę.
Wszystko zależy od definicji. Sekta odcina się od większej całości i żyje własnym życiem. Sądzę, że to definicja zewnętrzna wobec Kościoła. Jego uczestnicy - nie tylko Rydzyk ale cala plejada, sfora publicystów katolickich – uznają, że nie są żadną sektą, ale prawdziwym Kościołem broniącym go przed relatywizmem, pluralizmem i płynną rzeczywistością (by użyć terminologii Zygmunta Baumana).
Sądzę, że pańskie kategorie będą odebrane przez Kościół katolicki jako obraźliwe. Jest on bowiem absolutnie przekonany o posiadaniu prawdy na wyłączność. Każdy głos inny, podważający to przekonanie, jest heretycki i kruszący podstawy katolickiej wiary.
To znaczy, że Kościół w Polsce jest impregnowany na głos papieża.
Nie zgodziłbym się z taką tezą. Proszę pamiętać, że Franciszek jest dopiero od marca. Zobaczymy, czy ta impregnacja się utrzyma, jak przyjedzie do Polski za dwa lata. Na razie mamy do czynienia z próbą sił, próbą utrzymania stanu dusz ze strony polskich biskupów. Ale już samo to jest dowodem, że istnieje wśród nich poczucie zagrożenia, że zmiany w końcu nadejdą.
A wracając jeszcze do sprawy ojca Mądla. Pojawiły się informacje, między innymi ze strony kurii jezuitów, że bezpośrednim powodem wydania zakazu występowania w mediach i sprawowania posługi kapłańskiej wcale nie była medialna aktywność zakonnika, tylko bijatyka, która miał wszcząć w klasztorze.
Ojciec Mądel powiedział, że został zaatakowany i oskarżony o kalanie własnego gniazda. Z tego, co mówił, po prostu agresywnego współbrata z całej siły odepchnął. Znam dobrze Krzysztofa Mądla, on by nawet muchy nie skrzywdził, ale nie dziwię się, że się bronił. Sam pan rozumie, że tego rodzaju potyczki się zdarzają, ale o ile wiem nie są powodem zakazu występowania w mediach. Ale być może czasy się zmieniły. Opuściłem zakon w 2005 roku, minęło sporo lat, wiele mogło się zmienić…
Stanisław Obirek – były jezuita, teolog, historyk i antropolog kultury specjalizujący się w problematyce związanej z religią i jej miejscem we współczesnym świecie. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich.