Byłaby ona możliwa pod jednym warunkiem – gdyby premier Donald Tusk uznał, że partia i rząd więcej na odejściu wicepremiera zyskają, niż stracą. To jednak wydaje się wątpliwe.
Uzasadnianie dymisji faktem nowelizacji budżetu jest bezzasadne. Głównie dlatego, że gdyby od początku budżet na rok 2013 był realny, trzeba byłoby w nim zapisać wydatki o wiele mniejsze, niż przewidziano. Musiałyby bowiem być dostosowane do mniejszych, niż zaplanowano, wpływów podatkowych. To z tego powodu dziura budżetowa stała się tak ogromna, sięga przecież 50 mld zł. To one uczyniły budżet nierealnym.
Tylko że gdyby pierwsza wersja budżetu była realna, to wprawdzie dla wizerunku i reputacji Jacka Rostowskiego stałoby się lepiej, ale dla gospodarki – znacząco gorzej. Mniejsze wydatki państwa ostudziłyby bowiem koniunkturę jeszcze bardziej i, być może, mielibyśmy nawet recesję . A tak, tylko zaszuraliśmy po dnie. Bezrobocie też zapewne byłoby większe. Premier dobrze o tym wie, więc konieczność nowelizacji budżetu powodem dymisji wicepremiera z pewnością nie będzie. To tylko pretekst, którego chętnie używa opozycja.
Odejście Jacka Rostowskiego z rządu mogłoby nie być przyjęte dobrze przez zagranicę. Wicepremier jest tam szanowany, przez minione lata wyrobił sobie niezłą pozycję. Zawdzięcza ją również temu, że tak swobodnie porusza się po brukselskich salonach. Takiej swobody nie miał żaden z jego poprzedników, również z powodu „angielskości” Rostowskiego. Trudno też będzie znaleźć następcę, który mu dorówna. Poprzeczka jest wysoko. To może być argument szalenie istotny. Donald Tusk świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Podobnie jak z tego, że pozycja ministra finansów i wicepremiera Polski za granicą jest ważna dla naszych interesów.