Światowy kryzys do naszych drzwi łomotał, ale dzięki wysiłkom rządu i przedsiębiorców ich nie wyważył, powiada premier. I przytacza prognozy, z których wynika, że już w ostatnim kwartale tego roku gospodarka wejdzie na wyższy bieg, a od stycznia popędzi nawet w tempie plus 3 proc.
To nie koniec dobrych wieści, już w 2016 r. będzie obowiązywał uproszczony system podatkowy, przyjazny dla przedsiębiorców.
Takie obietnice łatwo wykpić, zważywszy na miejsce wystąpienia. To tutaj usłyszeliśmy od tego samego premiera Tuska zapewnienia, że w 2011 r. będzie w Polsce euro.
Można też pomarudzić, że zdaniem ekonomistów nawet 3 proc. wzrostu nie przekłada się jeszcze na wyraźną poprawę warunków materialnych Polaków, że nie tworzy tylu miejsc pracy, by znacząco spadło bezrobocie.
Ale przede wszystkim trudno nie odnieść wrażenia, że kryzys jest tylko figurą retoryczną, potworem, którym można postraszyć lub zabiciem którego można się chełpić.
Czy Polacy odczuli kryzys? Z badań to nie wynika. Ani z sondaży CBOS, w których od lat niezmiennie tyle samo ankietowanych identycznie ocenia warunki materialne w swoich domach, ani z wielkiej, przeprowadzonej na na ponad 25-tysięcznej próbie Diagnozie Społecznej. Konsumpcja rośnie. Bezrobocie w ciągu ostatnich kilku lat urosło, ale nie skokowo. Udało się utrzymać nieprzerwany wzrost gospodarczy. A więc kryzysu jakby nie było.
Zarazem trochę jednak był, skoro w zeszłym tygodniu trzeba było o kilkanaście miliardów zwiększyć deficyt budżetowy, bo się minister finansów, świadomie lub nie, machnął w prognozach. Jest też trochę lęku przed kryzysem i mocne przekonanie, że polityka rządu nie stwarza szans na poprawę sytuacji gospodarczej (CBOS).
Dla Tuska widmo kryzysu było całkiem wygodnym usprawiedliwieniem.