Moda na grzyby zbierane w lasach to nasza narodowa specjalność. Dlatego każdy sezon grzybobrania pełen jest co rok podobnych historii, w których głównym bohaterem staje się muchomor sromotnikowy. Dziecko, którego losy w Centrum Zdrowia Dziecka teraz śledzimy, także padło ofiarą tego grzyba, a konkretnie trucizny, która podstępnie dostała się do organizmu.
To właśnie amanityna, z którą jak dotąd nie potrafi sobie poradzić żadna odtrutka, jest przyczyną całego nieszczęścia. Nic nie jest w stanie osłabić jej działania podczas przygotowywania potrawy, ani też na dobrą sprawę niewiele można zrobić, by ocalić przed nią najważniejsze narządy. Amanityna ginie dopiero w temperaturze bliskiej 300 st. C, trzeba by więc muchomora spalić na wiór, aby stracił swoją śmiertelną moc. Na nic marynowanie, tradycyjne smażenie i gotowanie. Niezależnie od tego, czy będziemy go suszyć czy zalewać octem, amanityna zachowa aktywność nawet przez dziesięć lat!
Śmiertelna dawka tej trucizny to zaledwie 0,1 mg/kg masy ciała (jest jej zazwyczaj więcej w kapeluszu niż w nodze), więc średniej wielkości muchomor o wadze 50 g, z 8-centymetrowym kapeluszem i 10-centymetrową nóżką, może otruć 2–3 dorosłe osoby. Zresztą warto podkreślić, że oprócz muchomora również dziewięć innych gatunków grzybów zawiera amanitynę i łatwo je pomylić na przykład z młodą jadalną kanią, zwaną inaczej czubajką (nieraz nazwa grzyba może wprowadzić w błąd, gdyż czubajeczki są trujące, a czubajki, czyli kanie – nie).
Właśnie dlatego toksykolodzy przestrzegają, by nie zbierać w lasach grzybów młodych i małych, u których nie wykształciły się jeszcze cechy pozwalające je dokładnie zidentyfikować.
Amanityna niszczy wątrobę, uszkadza jej komórki i uniemożliwia produkcję prawidłowych białek. Jej podstęp polega na tym, że początkowo nie wywołuje szczególnie groźnych objawów zatrucia i dopiero po 14-16 godzinach stan zdrowia pogarsza się gwałtownie: rozwija się żółtaczka, zaburzenia świadomości, silne pobudzenie.
To późne wystąpienie dolegliwości rzutuje na fatalną statystykę: śmiertelność sięga aż 50 proc.! Im wcześniej uda się udzielić pomocy, tym szanse są większe – wysiłki lekarzy zmierzają do tego, by zablokować wejście amanityny do komórek wątroby. I w niektórych przypadkach da się to zrobić, przeprowadzając tzw. dializę albuminową (białka zwane albuminami odciągają z wątroby szkodliwe toksyny) lub podając dożylnie substancję zwaną sylibininą. Obie metody przynoszą efekty w pierwszej dobie od zatrucia, gdy w wątrobie jest jeszcze co ratować. W przeciwnym razie niezbędny jest przeszczep.
Dostęp do bardzo drogiej sylibininy jest w Polsce bardzo ograniczony. Szpitalom nie opłaca się przechowywać tego preparatu na zapas, bo ma on bardzo krótki okres trwałości. Zwykle więc korzystają z niego oddziały toksykologiczne, których w Polsce jest raptem około 10, podczas gdy pacjenci z pierwszymi objawami zatruć leczeni są najczęściej na oddziałach chorób wewnętrznych. W porę, bardzo wcześnie, powinni być przekazywani tam, gdzie jest szansa na najskuteczniejszą pomoc.
W rekordowych latach zatruwa się w Polsce grzybami nawet 700 osób, z których około 50 nie da się uratować przed śmiercią. Dla amatorów grzybobrań powinno to być ostrzeżeniem –wytrawnych grzybiarzy gubi zazwyczaj nadmierna pewność i niefrasobliwość. To nauczka także dla rodziców, by dzieciom przed ukończeniem 12 roku życia grzybów jednak nie podawać w żadnej postaci (jedyny wyjątek można zrobić dla dobrze uduszonych pieczarek). Grzyby nie mają przecież żadnej wartości odżywczej, a jedynym ich walorem jest smak.