Branża zbrojeniowa to trudne środowisko. Biznesy tutaj robi się od sześciu zer w górę. Prowizje liczone są w setkach tysięcy. A na dodatek niejedna osoba jest na tzw. drugim etacie, czyli mniej lub bardziej formalnie powiązana z różnymi służbami. – Dopóki na stole leżały małe pieniądze, obowiązywały jeszcze jakieś zasady – mówi jeden z ludzi z branży. Kiedy okazało się, że polska armia w ciągu kilku lat ma do wydania 130 mld zł, nie wszyscy wytrzymali napięcie. – Otwarta wojna trwa już od marca. Ale dopiero teraz przebiła się do opinii publicznej. Wcześniej strony okładały się w zamkniętym obiegu służb. Później, jak któraś ze stron przegrywała, to puszczała kwity do mediów. W końcu tyle się tego uzbierało, że szambo się rozlało – dodaje rozmówca.
Od kilkunastu dni opinia publiczna dostaje sprzeczne komunikaty. Zwykły człowiek nie rozumie, dlaczego SKW (Służba Kontrwywiadu Wojskowego) odebrała certyfikat dostępu do informacji niejawnych wiceministrowi obrony narodowej Waldemarowi Skrzypczakowi. Media spekulują o milionowych łapówkach albo bliskich kontaktach z agentem obcych służb. Już same pomówienia zmiotłyby niejednego zasiadającego na takim stanowisku, a jednak minister i premier twardo Skrzypczaka bronią. Mają ku temu powody.
Wielkie zakupy
Gen. Skrzypczak przemeblował rynek zakupów dla wojska. Wprowadził dialog techniczny; producent musi udowodnić, że jego produkt rzeczywiście ma cechy, które są wymagane. Wprowadził wymóg testowania sprzętu przed zakupem; poprzednio wojsko kupowało w ciemno i później dziwiło się, że coś nie działa.