Wybory regionalne – szefów powiatowych i baronów wojewódzkich - zawsze budziły emocje, teraz emocje spotężniały, bo działacze śledzą sondaże jak maklerzy kursy spółek i widzą, że przestrzeni życiowej im ubywa. Kto się nie załapie do zwycięskiej w regionie ekipy, ten zniknie. Nie będzie biorącego miejsca na liście wyborczej do rady powiatu, sejmiku, Sejmu, bo tych biorących miejsc będzie znacznie mniej niż w 2010 i 2011 r., gdy Platforma dominowała. Dochodzi do tego przekonanie, że te wybory są ważniejsze niż kiedykolwiek, bo zdecydują o układzie sił między Donaldem Tuskiem a Grzegorzem Schetyną.
Dlatego co sprytniejsi działacze wrócili do uświęconej tradycją metody pompowania partyjnych kół, a inni działacze zadbali, by o pompowaniu dowiedziały się media. „Polska the Times” napisała np. o pewnej 93-latce, która zapisała się do koła marketingu politycznego PO na Dolnym Śląsku. Starsza pani odkryła nową pasję na emeryturze? Możliwe, ale zgódźmy się, że mało prawdopodobne.
Mechanizmy pompowania kół ujawnił w Gazecie Wyborczej europoseł Sławomir Nitras, przed laty sam mistrz budowania struktur, dziś ograny przez szefa zachodniopomorskiej PO Stanisława Gawłowskiego. Nitras bezceremonialnie mówi w RMF FM o „drobnych cwaniaczkach”, którzy najpierw zakładają koła, a potem robią z nich wydmuszki. Mechanizm jest prosty. W każdym regionie pewna liczba członków kół wybiera delegatów na zjazd powiatowy. Nieważne, ile osób przyjdzie na zebranie, liczy się, ilu zapłaciło składki. Z protokołów przedstawionych przez Nitrasa wynika, że w jednym z kół na zjeździe zjawiły się trzy osoby – i wybrały 9 delegatów, bo w kole formalnie jest 27 osób. Też nie można wykluczyć, że 24 osoby się pochorowały, mamy sezon grypowy, wirusy chodzą po ludziach, ale żeby tak przetrzebiły akurat jedno platformerskie koło w Szczecinie – mało prawdopodobne.