Wymienię najważniejsze:
Brak ambicji. Tak zwana walka do upadłego to pojęcie polskim piłkarzom obce. Niby biegają, niby walczą, niby się starają. Ale problem w tym, że robią to na niby. Nawet ci, wydawałoby się, najlepsi, czyli Błaszczykowski oraz Lewandowski (ze wskazaniem na tego drugiego). Problem w tym, że reprezentacja jest dla polskich piłkarzy jedynie obowiązkiem, mniej lub bardziej uwierającym, z którego trzeba się wywiązać. To ogólny zresztą trend – liczy się przede wszystkim gra w klubie. Tam jest sława, prestiż i pieniądze…
Brak wiary w siebie. I cóż z tego, że mamy stadiony, dzięki którym gracze z orzełkami na koszulkach nie muszą się wstydzić przed swoimi kolegami z Zachodu? W meczach o stawkę lub z silniejszym rywalem od siebie, polskim piłkarzom nogi uginają się jeszcze w szatni. Wystarczy przypomnieć tylko mecz z Anglią w Warszawie, gdy dobre okazje zamiast na bramki, zamieniali na straszliwe pudła.
Brak umiejętności. Wymiana kilku podań z pierwszej piłki, drybling, celne uderzenia na bramkę – to wszystko dla większości naszych piłkarzy brzmi jak zdobywanie Himalajów. Kto ogląda polską ligę, dobrze wie, o czym piszę. Z tak słabym wyszkoleniem nie mają czego szukać w świecie. Nieudane występy aż na czterech ostatnich turniejach - mistrzostwach świata (w 2002 i 2006 r.) oraz Europy (2008 i 2012 r. ) - to najbardziej jaskrawy i bolesny dla kibica dowód. Nie zapominajmy też o „sukcesach” tych, którzy zdecydowali się wyjechać za granicę. Oprócz polskiego trio z Borussi i Kamila Glika z włoskiego średniaka Torino (bramkarzy nie biorę pod uwagę), reszta jest tylko szarym tłem w swych drużynach.