Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Cudza sprawa

Polacy przeciwko białoruskiej opozycji

Według sędziego, Żukowiec wyłudził kredyty, nie mając zamiaru ich spłacić. Według sędziego, Żukowiec wyłudził kredyty, nie mając zamiaru ich spłacić. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Zarzuty przeciwko opozycjoniście Andriejowi Żukowcowi padły na Białorusi. Wyrok wydał sąd polski – surowszy, niż wnioskował polski prokurator.
Wyrok zapadł w sierpniu 2013 r. Andriej Żukowiec został uznany winnym. Kara – trzy lata więzienia.Agnieszka Sadowska/Agencja Gazeta Wyrok zapadł w sierpniu 2013 r. Andriej Żukowiec został uznany winnym. Kara – trzy lata więzienia.

Obowiązują dwie wersje życiorysu Andrieja Żukowca. Jedna, którą sam opowiada, i druga, sądowo-białoruska. Ale sąd nad Żukowcem odbył się nie na Białorusi, lecz w Białymstoku, chociaż na podstawie dowodów przedstawionych przez prokuraturę z Mińska. Do sentencji wyroku nawet sam dyktator Aleksandr Łukaszenka nie mógłby mieć zastrzeżeń – Żukowiec za oszustwo bankowe został skazany na trzy lata więzienia. Ten wyrok zdziwił nawet oskarżyciela Andrzeja Śliwskiego, który domagał się dwóch lat – ale w zawieszeniu. Sędzia Szczęsny Szymański był surowszy.

Andriej Żukowiec uciekł z Białorusi w 1999 r. Miał wtedy 29 lat. Zamieszkał w Polsce, na Podlasiu, bo chciał być bliżej ojczyzny. Dzisiaj uważa, że popełnił błąd. Gdyby osiadł na Mazowszu, Śląsku, wszystko jedno gdzie, byle nie w okolicy Białegostoku, jego sprawą zajmowałby się inny prokurator i wyrok wydawałby inny sędzia. Żukowiec sądzi, że sprawiedliwszy.

Życiorys według Żukowca

Urodził się w Kazachstanie, gdzie za Stalina wywieziono jego rodzinę. Na Białoruś wrócili w 1982 r. Andriej skończył w Mińsku liceum i uniwersytet, jest magistrem chemii. Kiedy rozpadał się Związek Radziecki, odbywał służbę wojskową. W jednostce głosował za niepodległą Białorusią – trafił na dziesięć dni do jeszcze radzieckiego aresztu. Drugi areszt zaliczył już za Łukaszenki, za udział w nielegalnym zgromadzeniu. Był już wtedy biznesmenem i rozsądek podpowiadał, aby robić interesy, a nie politykę, ale nie zawsze słuchał rozsądku.

Pierwszy kapitał zdobył na mińskiej giełdzie towarowej. Handlował tam, jako broker, wszystkim, czego nie potrafiły sprzedać państwowe fabryki. Poznał pewnego Rosjanina, byłego oficera armii radzieckiej. Aleksiej Ż. to człowiek światowy, jego jednostka przez lata stacjonowała w NRD. Pod koniec ZSRR Ż. wziął się za import niemieckich samochodów. Brał używane i sprzedawał je w Mińsku na pniu. Żukowiec i Ż. założyli spółkę Trejs. Tamten został prezesem, Żukowiec dyrektorem. – Jeździłem wtedy do Estonii i tam zobaczyłem firmę produkującą nowoczesne reklamy – opowiada. – A u nas działała tylko jedna firma wytwarzająca neony według standardów z czasów ZSRR.

Do produkcji reklam wizualnych, banerów i billboardów potrzebne były maszyny i odpowiedniej jakości materiały z zachodniej Europy. Firma potrzebowała jak tlenu dolarów, ale walut nie można było kupić legalnie. Niezbędny był kredyt. Nadszedł 1994 r., Łukaszenka właśnie zdobył władzę, a firma Trejs w dwóch bankach dostała dwa kredyty walutowe – w sumie 700 tys. dol. Umowa była wiązana. Trejs zobowiązał się do wyprodukowania reklam wizualnych dla 3 tys. placówek bankowych na terenie całej Białorusi z 30-proc. upustem. Jednym z zastawów pod kredyt był zadaszony autoparking w Mińsku. Hala stanowiła własność firmy, ale stała na ziemi dzierżawionej od państwa, bo na Białorusi do dzisiaj prywatne spółki nie mogą posiadać gruntów.

Żukowiec twierdzi, że kredyty były spłacane, chociaż zdarzały się opóźnienia w płatnościach. Szalała inflacja, firma zarabiała w rublach, a raty trzeba było spłacać walutą. Ratowali się eksportem.

W tym czasie Żukowiec, który wcześniej nie interesował się działalnością polityczną, nieoczekiwanie przystał do opozycji. – Przychodzili różni ludzie z prośbą o pomoc finansową – mówi. Zaczął pomagać organizacji Młody Front. Mohylewskiemu Centrum Obrony Praw Człowieka ufundował komputery. Na własnych maszynach drukował ulotki. Wziął udział w Szlaku Czarnobylskim, dorocznym marszu opozycji w rocznicę katastrofy w elektrowni atomowej. Za karę przesiedział dziesięć dni w areszcie. I trafił na listę wrogów Łukaszenki.

W 1997 r. na Białorusi dekretem prezydenta przeprowadzono weryfikację prywatnych spółek. Na podstawie niejasnych kryteriów część z nich wykreślono z rejestru (ok. 30 proc. działających na tamtejszym rynku). Trejs decyzją, od której nie przysługiwało odwołanie, został zlikwidowany. – Jak ma spłacać zobowiązania firma, która nie istnieje? – pyta Żukowiec. Ma dokumenty, z których wynika, że jeszcze po likwidacji Trejsu spłacał kredyty z prywatnych środków. Wylicza, że spłacił ok. 200 tys. dol., resztę pokryła wartość przejętego przez bank zastawu – krytego parkingu w Mińsku wartości ponad 1 mln dol. Ale białoruska prokuratura nie bawiła się w wyliczanki. Przeciwko Żukowcowi wszczęto postępowanie karne. Od syna swojego adwokata dowiedział się, że szykuje się aresztowanie. Tak jak stał, prawie nieprzygotowany, wsiadł w autobus, granicę z Polską przekroczył pieszo.

Życiorys według sędziego

Sędzia Szczęsny Szymański ustalił, że Andriej Żukowiec faktycznie prowadził na Białorusi działalność opozycyjną. Wyjechał z tego kraju z obawy, że prowadzone tam postępowanie karne jest sposobem represjonowania go. Ale sędzia nie powiązał faktów w logiczny ciąg. Polityka polityką, a kredyt kredytem. Opozycjonista nie spłacił, znaczy oszust.

Według sędziego, Żukowiec wyłudził kredyty, nie mając zamiaru ich spłacić (dlaczego więc spłacał, dopóki mógł?). Posłużył się podrobionymi dokumentami (kontrakt z łotewską firmą). Nieprawnie użył jako zastawu parkingu w centrum Mińska, bo nie miał aktu własności ziemi (zgodnie z białoruskim prawem nie mógł go mieć, ale sędzia w takie niuanse już nie wnikał).

Zanim sprawa tzw. wyłudzenia kredytów trafiła do sądu, Żukowcem zajęła się białostocka prokuratura, na wniosek kolegów z Białorusi. Uciekiniera umieszczono w areszcie ekstradycyjnym. Przesiedział 85 dni, z czego ponad 30 prowadził głodówkę protestacyjną. Media cytowały jego słowa: „Policjanci powtarzali mi, że Łukaszenka jest patriotą, a ja trafię do białoruskiego więzienia. Na Białostocczyźnie wciąż wielu ludzi uważa, że Białoruś to raj na ziemi”. – Jeżeli tam jest raj, to tu trafiłem do piekła – mówi dzisiaj.

Sąd Okręgowy w Białymstoku trzykrotnie decydował o ekstradycji Żukowca na Białoruś. – Pamiętam, że prokurator chwalił Łukaszenkę, podobnie część składu sędziowskiego. Tylko jeden sędzia napisał zdanie odrębne, był przeciw ekstradycji, uznał, że jako opozycjonista będę na Białorusi represjonowany – wspomina Andriej Żukowiec. W końcu, po interwencjach ministrów sprawiedliwości, najpierw Lecha Kaczyńskiego, potem Barbary Piwnik, Żukowca nie deportowano. Postępowanie białostockiej prokuratury i sądu uznano za skandaliczne. Żądający jego ekstradycji prokurator odszedł w stan spoczynku.

Zgodnie z prawem odmowa ekstradycji oznaczała, że to strona polska wzięła na siebie obowiązek śledztwa w sprawie przestępstw zarzucanych Żukowcowi w jego ojczyźnie. Białostocka prokuratura przejęła na siebie rolę białoruskiej. Z Białorusi ściągnięto kopie dokumentów (a nie oryginały – Żukowiec twierdzi, że dowody spreparowano, m.in. rzekomo fałszywe umowy z łotewską firmą) i przekazano tłumaczom przysięgłym. Było to znane w Białymstoku małżeństwo – Grażyna P., zatrudniona wtedy jako referent w Prokuraturze Apelacyjnej w Białymstoku, i Władysław P., wówczas dziennikarz redakcji mniejszości białoruskiej w Polskim Radiu Białystok. W dokonanym przez nich tłumaczeniu znaleziono wiele błędów. Zmieniono nazwy poszkodowanych banków, niektóre daty i nazwiska. Błędów było tyle, że sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Białej Podlaskiej. W efekcie prokurator Joanna Kozłowska postawiła zarzuty sfałszowania tłumaczenia Grażynie P. Zaraz potem prok. Kozłowskiej odebrano postępowanie i przekazano do innej jednostki, a tam je umorzono (uznano, że były błędy, ale nie fałszerstwa). Prokurator Andrzej Śliwski z Białegostoku, niezrażony skandalem, swój akt oskarżenia przeciwko Andriejowi Żukowcowi, napisany w 2006 r., oparł na tłumaczeniu małżonków P., chociaż mógł skorzystać z innego – wykonanego na zlecenie resortu sprawiedliwości.

Sprawa trafiła do sądu rejonowego siedem lat temu, ale na dobre ruszyła w 2010 r. Prasa białostocka informowała, że sędzia Szczęsny Szymański przynajmniej dwa razy udawał się taksówką do stolicy Białorusi, aby uczestniczyć w przesłuchaniach świadków, którzy nie chcieli stawiać się w Białymstoku. Koszty eskapad wyliczono na ok. 5 tys. zł. Polski sędzia przysłuchiwał się przesłuchaniom prowadzonym przez białoruskich śledczych i na tej podstawie miał ocenić wiarygodność zeznań obciążających Żukowca. Sam oskarżony w tych czynnościach nie uczestniczył, chociaż zgodnie z polską procedurą powinien być obecny i mieć prawo do zadawania pytań. Sędzia jeździł do Mińska sam i także sam oceniał wartość zeznań. Tymczasem powinien to zrobić biegły psycholog i dopiero jego opinia miałaby znaczenie przy ocenie wiarygodności (np. w sprawie skłonności do konfabulacji).

Wyrok zapadł w sierpniu 2013 r. Andriej Żukowiec został uznany winnym. Kara – trzy lata więzienia.

Nadzieja Łukaszenki

Wyrok nie jest prawomocny. Do Sądu Okręgowego w Białymstoku trafiły dwa pisma apelacyjne. Jedno od Andrieja Żukowca, drugie od jego adwokata, prof. dr. hab. Jarosława Majewskiego. Prokuratura apelacji nie wniosła. Pewnie do dziś się zastanawia, jak zareagować na wyrok znacznie surowszy, niż oczekiwała (przypomnijmy: prokurator żądał dwóch lat w zawieszeniu).

Mec. Jarosław Majewski w swojej apelacji podnosi głównie kwestię odpowiedzialności karnej za czyn popełniony na terenie innego państwa. Otóż – jak wywodzi – nie można karać w Polsce za czyn popełniony na terenie Białorusi i objęty tam już od dawna przedawnieniem. Adwokat uważa, że nie zachodzi podstawowa przesłanka w takich sprawach, zwana warunkiem podwójnej karalności.

Nie dość więc, że skazano człowieka za czyn przedawniony, to jeszcze interpretując wydarzenia, białostocki sąd całkowicie przyjął punkt widzenia i argumenty kraju, w którym nie są przestrzegane prawa człowieka, a dowody przeciwko opozycjonistom bywają preparowane. Liczne okoliczności, które przemawiały na korzyść oskarżonego, sąd najwyraźniej pominął.

Żukowiec mieszka na wsi pod Ciechanowcem. Ożenił się z Polką, przyjął jej nazwisko. Prowadzi działalność gospodarczą i z tego żyje. Chociaż z powodu sprawy karnej nie uzyskał statusu uchodźcy politycznego, udziela się w środowisku uchodźców, był jednym z założycieli ich stowarzyszenia w Polsce. W jego obronie piszą listy do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta białoruskie organizacje skupiające opozycjonistów. Seremet odpowiada, że ta sprawa „pozostaje w jego osobistym zainteresowaniu”, ale wszystko w mocy sądu, który rozpatrzy apelację. Na wynik sprawy apelacyjnej z obawą czeka Żukowiec. A prawdopodobnie z nadzieją – sam prezydent Aleksandr Łukaszenka.

Polityka 44.2013 (2931) z dnia 28.10.2013; Kraj; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Cudza sprawa"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną