Już pierwszy bonus, wysypianie się, wygląda niepoważnie. Nasz zegar biologiczny i tak każe otworzyć oczy zgodnie z dotychczasowym rozkładem jazdy. Pies przecież domaga się spaceru, kot miauczy przed pustą miską, bo ich zegary też funkcjonują po staremu. Punktualnego udoju żądają nawet krowy. O spaniu można zapomnieć. Trzeba wstać, zaświecić światło, włączyć radio, komputer, telewizor i uruchomić ekspres do parzenia kawy. Oszczędność prądu diabli wzięli.
Im dalej tym jest gorzej. W pracy włącza się światło już młodym popołudniem, ciemności zapadają o godzinę wcześniej! W rezultacie światła dziennego nie oglądamy do weekendu.
Zmianę czasu wprowadzono w 1916 r. w Niemczech, a potem w Anglii i Stanach Zjednoczonych, tu początkowo na czas wojny. Tyle, że świat wyglądał wtedy inaczej niż obecnie. Robotnicy w fabrykach o innej porze zaczynali i kończyli dzień oraz pracę. To żarówka i – rzadziej – maszynka elektryczna konsumowały najwięcej prądu w domowych gospodarstwach. To świece i naftę oszczędzano.
Dziś nawet żarówki są oszczędnościowe, zużywają zaledwie cząstkę tego, co ich prababcie.. Ludzie natomiast od rana chwytają za urządzenia, które z obecnością światła dziennego nie pozostają w żadnym związku. Suszarki do włosów, maszynki do golenia, mikrofalówki, ekspresy do kawy, czajniki elektryczne włączamy przecież niezależnie od tego, czy wstajemy zgodnie z czasem letnim, czy zimowym. To one nabijają najwięcej kilowatogodzin, wyznaczają szczyt zużycia. Nie wspominając o lodówce, chodzącej na okrągło. Zmiana czasu kompletnie nie ma uzasadnienia ani sensu.
Robotnik z początku ubiegłego wieku kładł się spać z kurami, współczesny je kolację przed telewizorem.
Lekarze i psychologowie od dawna przypominają, że straty dla gospodarki generuje zwłaszcza ludzki organizm, zmuszony do zmiany przyzwyczajeń. Mówi się o depresjach i zawałach serca. Jesteśmy rozkojarzeni, gorzej trawimy, nieuważnie jeździmy samochodami, wracamy do domu bardziej znużeni, bo nasz mózg jest zdezorientowany. A kiedy wreszcie zaczyna się przyzwyczajać, jest właśnie kolejna zmiana czasu, na letni z zimowego.
Czy ktoś policzył ile kosztuje to całe zamieszanie na dworcach i lotniskach, grzebanie w zegarkach i zegarach, cały wysiłek, by skoordynować to, co właśnie rozkręcono, w dodatku nie wiadomo po co?
Nie zdarza mi się chwalić prezydenta Aleksandra Łukaszenki, ale tym razem zasłużył na dobre słowo. Polecił bowiem porachować straty płynące z owego zamieszania. Następnie urzędowo zakazał zmiany czasu w Republice Białoruś.