Dlatego też Schetyna nie może zostać sekretarzem generalnym, co było jego celem numer dwa, bo pierwszym było – i zapewne nadal jest – zostanie kiedyś szefem PO. Silny, polityczny sekretarz generalny, sterujący w rzeczywistości całym aparatem partyjnym, w większości partii zresztą nie występuje. Nowy układ sił w Platformie wyłoni się pod koniec listopada, po konwencji, która wybierze całe władze. I kiedy Tusk powie, kogo w nich widzi. Działacze PO mówią: jesteśmy partią demokratyczną, każdy może przecież zobaczyć, jak ścierają się liderzy w powiatach, w regionach. Jest to jednak demokracja mocno sterowana, bo rozdającym karty jest Tusk, który jednocześnie przyjmuje największą odpowiedzialność.
Czy Tusk wyśle Schetynę do europarlamentu, czy jednak obdarzy jakimś stanowiskiem, na co się na razie nie zanosi? Można powiedzieć, że na Dolnym Śląsku mieliśmy nadmiar dobrych kandydatów na szefa, bo byli Schetyna, Protasiewicz czy kompromisowy Zdrojewski (być może błędem Schetyny było nieprzyjęcie propozycji oddania władzy Zdrojewskiemu jako kandydatowi kompromisu). Wszyscy są politykami pełnowymiarowymi, rozpoznawanymi przez opinię publiczną. W innych regionach jest gorzej, a nawet całkiem źle.
W ostatniej chwili w Krakowie wycofał się Ireneusz Raś, który miał ambicje rządzenia miastem, a nie był nawet w stanie wygrać we własnym regionie. Gdzie w innych regionach są te silne, rozpoznawalne osobowości? Może Sławomir Nowak w pomorskim, Rafał Grupiński w Poznaniu, Hanna Gronkiewicz-Waltz w Warszawie, Andrzej Halicki rozpoznawalny dzięki mediom i walce o prawa zwierząt. Mówimy „baronowie Platformy”, ale kto ich zna? Nawet we własnych regionach są często nierozpoznawalni i w przeszłości niósł ich do władzy mocny partyjny szyld PO. Dziś ten szyld jest znacznie słabszy, a szeregi partyjne trwonią siły na wojny frakcyjne, choćby takie, jakich byliśmy świadkami w trakcie wewnętrznej kampanii wyborczej.
Pranie partyjnych brudów na widoku publicznym nigdy nie pomaga, a działacze Platformy często zachowywali się tak, jakby chcieli ją zatopić, byle samemu wdrapać się na kawałek jakiejś tratwy.
Przyspieszona kampania miała uporządkować partyjne szeregi, ustalić nową personalną hierarchię, ułatwić pozbycie się tych, których specjalnością stało się wpędzanie rządu i partii w kłopoty (przypadek Gowina). To się dokonało, choć koszt przedsięwzięcia okazał się spory. O przyszłości zadecyduje jednak ciąg dalszy. On zależy już wyłącznie od Donalda Tuska.