[Tekst ukazał się w Tygodniku POLITYKA w listopadzie 2007 r.]
Sławomir Nowak ma dwa oblicza. Otwarty, miły i wyrozumiały. Jest taki jak w telewizji, na partyjnych konwencjach lub w publicznych wystąpieniach. Z tym pierwszym spotykam się w Sejmie, by dowiedzieć się, jak w wieku 33 lat zostać rozgrywającym w największej partii. Choć, jak podkreślają koledzy posła, ten sukces to zasługa tego drugiego, mniej znanego wizerunku Sławomira Nowaka, którego doświadczają lokalni działacze i współpracownicy.
– Pod tym sympatycznym opakowaniem jest twardy gracz, żelazna ręka partii i pragmatyzm aż do bólu – mówi jeden ze znajomych posła. – To sprawia, że Sławek skutecznie pnie się wciąż do góry.
To właśnie w jego ręce Donald Tusk złożył kilka miesięcy temu swój los, powierzając mu organizację kampanii wyborczej PO. Nowak wymyślił tę kampanię, te spoty i te billboardy.
Poseł S. był jednak przerażony aż do końca, bo czuł, że kampania grzebie szanse Platformy. – Nasze hasła trafiają w pustkę, a ton nadaje PiS – mówi S. – Ale dzięki Bogu wygraliśmy i nikt nie szuka winnych.
– Najważniejsze było od samego początku spozycjonować PiS, więc pojawiły się billboardy o ich pogardzie, agresji i oszczerstwach – opowiada dziś Sławomir Nowak. – Potem cierpliwie czekałem, bo wiedziałem, że w pewnym momencie przesadzą z agresją i wyjdzie ich czarna natura.
Kluczowym momentem kampanii, kiedy to szala przechyliła się na stronę Platformy, był zdaniem Nowaka moment, w którym PO ujawniło nieprawidłowości związane z Fundacja Prasową Solidarności powiązaną z PC i Kaczyńskimi.