Donald Tusk wybrał ten tydzień na termin operacji, która ma dać mu nowe życie. Na półmetku drugiej kadencji zdymisjonuje kilku ministrów i zastąpi ich nowymi, którzy – tak sądzi premier – odświeżą wizerunek gabinetu i pozwolą Platformie Obywatelskiej osiągnąć dobry rezultat w wyborach do Sejmu w 2015 r. Zmiany muszą być przemyślane, bo w tym składzie rząd będzie płynął do końca kadencji. Tzw. rekonstrukcja wisi nad nim od prawie roku, była już tyle razy zapowiadana i przekładana, że dziś stała się nieunikniona: żądają jej nawet wyborcy PO.
Półmetek kadencji to ostatni moment na operację ratunkową, niezbędną przy słabych notowaniach rządu. Kłopot w tym, że ta operacja nie jest łatwa, poczynając już od pytania, według jakiego klucza wymieniać ministrów: czy tych, którzy mają najgorsze rezultaty, czy najbardziej zużytych medialnie? Rekonstrukcję utrudnia też fakt, że zaczęła się sama: ze względu na zarzut prokuratorski w ubiegły piątek odejść musiał Sławomir Nowak (transport), swoją dymisję sama zapowiedziała Barbara Kudrycka (nauka).
Nazwiska innych kandydatów do odejścia krążą od kilku miesięcy. Z nieoficjalnych zapowiedzi wynika, że rekonstrukcja ograniczy się do ministrów nominowanych przez Platformę – jest ich 15. Funkcję straci mniej więcej co trzeci z nich – w ciągu wielomiesięcznych spekulacji najczęściej typowane było odejście wicepremiera Jacka Rostowskiego (albo zapowiedź zmiany na tym stanowisku na wiosnę), Joanny Muchy (sport), Krystyny Szumilas (edukacja), Michała Boniego (cyfryzacja) i Marcina Korolca (środowisko).
Skąd Tusk weźmie nowych ministrów? Po sześciu latach rządów ławka personalna w PO jest bardzo krótka, wśród posłów nie ma wielu niezużytych nazwisk, które mogłyby wzmocnić rząd i zaświadczyć o nowym otwarciu.