I to nie tylko zdaniem premiera czy partyjnych kolegów zebranych na sobotniej konwencji Platformy, ale także mediów, które jeszcze kilka dni wcześniej smagały bez litości wicepremiera Jacka Rostowskiego, głównie za skok na „prywatne” pieniądze w OFE, i Krystynę Szumilas od edukacji, praktycznie za wszystko. Barbarę Kudrycką obwiniano o marny stan polskiej nauki i szkolnictwa wyższego wypuszczającego bezrobotnych absolwentów. Minister Muchę dymisjonowano od chwili powołania. Zegarek Sławomira Nowaka był ważniejszy niż fakt, że np. spowodowane przez niego zmiany w kolejowych spółkach wreszcie pozwoliły na realne przyspieszenie modernizacji. Jedynie Michał Boni ratował się jako tako z morza owego powszechnego przekonania, że „rząd nic nie robi”.
Po dymisjach okazało się, że bez Rostowskiego, który przeprowadził nas jednak przez kryzys, nie ma życia, bo to na dodatek osobowość polityczna, a Mateusz Szczurek będzie i tak sterowany z tylnego siedzenia, zapewne przez Jana Krzysztofa Bieleckiego, który wyrósł na drugą, choć nieformalnie osadzoną postać w rządzie. Krystyna Szumilas i Barbara Kudrycka mają bardzo realne dokonania, tylko jakoś z komunikacją im nie wychodziło, a Joanna Mucha jest zdecydowanie lepsza od Andrzeja Biernata, zwłaszcza jeśli na serio chcemy ubiegać się o organizację zimowej olimpiady. Na tę okoliczność dobrze wykształcona, władająca językami Mucha zdecydowanie bardziej by się przydała niż Biernat wyspecjalizowany głównie w partyjnych grach, który jednak o resorcie sportu zawsze marzył i premier mu te marzenia spełnił. Dlaczego umocniony przecież Tusk musiał wziąć do rządu Biernata, pozostanie tajemnicą partyjnych gier i układanek.
Gdy spojrzeć na odnowioną drużynę Donalda Tuska, trudno mówić o przełomie. Nowi ministrowie są zdecydowanie bardziej medialni, wnoszą nową energię, trochę młodości, ambicje i często europejskie doświadczenie.