Chyba żaden polski polityk nie mówił dotąd tak otwarcie o swym jedynowładztwie, jak zrobił to na radzie krajowej PO Donald Tusk. - Platforma zawsze jest liczbą mnogą, ale przywództwo to liczba pojedyncza. Siłą partii jest prawdziwa demokracja, gdy się wybiera i prawdziwa hierarchia, gdy się wybrało. Spekulacje „kto jest liderem, czy jest ich dwóch czy trzech” są rujnujące – mówił szef PO. Mocno wybrzmiały słowa, że „festiwal demokracji się skończył”.
Rada miała umeblować władze partii po myśli Tuska i tak się stało. Pod okiem kamer premier ogłosił, że w zarządzie nie chce Grzegorza Schetyny. By nie było wątpliwości, premier sam wskazał kandydatów do zarządu, nie tylko na wiceprzewodniczących partii, ale także szeregowych członków. Schetynę, którego Tusk podejrzewał o chęć przejęcia PO, zgłosił jego stronnik Andrzej Halicki.
Rada krajowa – około 300 najważniejszych działaczy partii – posłuchała Tuska. Schetyna uzyskał przyzwoity wynik 147 głosów, ale żeby wejść do zarządu, musiałby mieć niemal 200 (193 dostała Danuta Pietraszewska).
Pierwszą zastępczynią Tuska została marszałek Ewa Kopacz. Stanowiska wiceszefów utrzymali Hanna Gronkiewicz-Waltz i Radosław Sikorski, a nowymi wiceprzewodniczącymi zostali marszałek Senatu Bogdan Borusewicz i wicemarszałek Sejmu Cezary Grabarczyk.
Ważne – ważniejsze w istocie niż honorowe tytuły wiceszefów - stanowisko sekretarza generalnego, odpowiedzialnego za struktury partii i dające miejsce w zarządzie przypadło Pawłowi Grasiowi. Będzie to oznaczało zmianę na stanowisku rzecznika rządu.
Do zarządu weszli Tomasz Siemoniak i Jacek Rostowski, posłanki Urszula Augustyn i Danuta Pietraszewska oraz senatorka Jadwiga Rotnicka. W zarządzie zasiadają też szefowie regionów.