Miała być śmieciowa rewolucja – i była, ale nie taka, jaką planowano. Nie obyło się bez protestów w sprawie wysokości opłat i zasad ich naliczania, wypełniania deklaracji śmieciowych, kontroli segregacji odpadów i kar za jej nieprzestrzeganie. Nowe prawo, w myśl którego ciężar gospodarowania odpadami spoczywa na gminach, weszło w życie 1 lipca. U jednych na altankach pojawiły się kłódki, u innych zaczęły znikać kosze, bo niektóre gminy nie zawarły umów z firmami dotychczas obsługującymi właścicieli posesji; ludzie wyglądali nieraz całymi dniami przyjazdu śmieciarek, a wypełnione po brzegi kosze i worki ze śmieciami kłębiły się wzdłuż ulic. Na jednym z osiedli w Sycewicach, wsi pod Słupskiem, mieszkańcy wyznaczyli godziny otwarcia śmietnika (4 na dobę) i zatrudnili pana, który pilnuje segregowania odpadów.
Kłopoty z ustawą ma Warszawa. W stolicy obowiązuje tzw. okres przejściowy, nie ma umów z przedsiębiorstwami gospodarującymi odpadami, bo miasto usiłuje zakończyć spór z dwiema firmami, które odwołały się od wyników przetargu. Pod koniec listopada Trybunał Konstytucyjny uchylił zaś przepisy ustawy dotyczące ustalania przez gminy wysokości opłat – to Sejm będzie musiał ustalić maksymalną stawkę opłaty śmieciowej.